Dlaczego dzieci lepiej wychowują się w towarzystwie zwierząt
W domu Matki-kury zawsze było jakieś zwierzątko. Ba! Aby to jedno! Koty, psy, szczury, ptaszki, rybki. Cała ta oranżeria urozmaicała życie Matce i jej Cipciakom. Matka bowiem sama do domu ciągnie wszelkie biedne stworzenie, a i Cipciaki swoje zaraziła tym ciąganiem. A do tego dochodzi Pan Mądraliński, który jest znanym w okolicy Animalsem! Tak tak. Animalsem jest, mimo swego „trudnego” charakteru. No, ale nie o Panu Mądralińskim ma być wpis, mimo że jeszcze do niego nawiąże Matka, ale o zwierzętach i ich obecności w domu.
Zresztą z tymi zwierzętami, tak samo było, gdy Matka była jeszcze małą dziewczynką. Mimo „sprzeciwu” Rodzicielki, mała Matka ze swymi siostrami, zawsze ciągnęła do domu wszelkie żywe stworzenie, które zdawało się nie mieć domu, tudzież takie, które – w przekonaniu małej Matki i jej sióstr – o takim domu marzyło. W rodzinnym domu Matki-kury psy i koty były na porządku dziennym. Do tego dochodziły wszelkiego rodzaju chomiczki, myszki, szczurki i inne gryzonie oraz rybki i ptaszki. ZOO pełną gębą, tym bardziej, że nigdy na jednej sztuce się nie kończyło. Rodzicielka dzielnie znosiła znoszone do domu stworzenia. A nawet więcej. Lubiła je i wcale się z tym nie kryła. No, ale „sprzeciwiać” się musiała, chociażby dla picu, co by potem mieć argument w ręku, gdy kto inny ją atakował, że pozwala dzieciakom na wszystko. Oczywiście ona nie pozwalała, ale co miała zrobić... Po prostu dzieci były tak niegrzeczne, że Rodzicielki się nie słuchały, robiły co chciały, a Rodzicielka siły nie miała i czasu, aby się temu sprzeciwiać. Zarobiona była. Taka to była wersja dla bardzo zainteresowanych tym, co działo się w domu rodzinnym małej Matki. Oczywiście nikt nigdy nie zapytał, czy może Rodzicielka ma co do garnka włożyć, czy może w czym jej pomóc, czy może poświadczyć gdzie, że nie dzieci, ale męża ma psychola i pijaka. Co to, to nie! Ale o to, że zwierząt w domu było zawsze za dużo, czepiali się wszyscy. Dziadkowie, wujkowie, sąsiedzi i zupełnie przypadkowi znajomi. Taka sytuacja. A Rodzicielka małej Matki nie tylko, że godziła się „biernie” na całe te zoo, to i sama je lubiła. Bo któż by nie lubił kota mruczącego przy każdym chociażby najmniejszym głasknięciu? Któż by nie lubił tego kociego miziania do nóg? Któż by nie lubił tych wiernych psich oczu wpatrzonych z miłością w oczy właściciela? Któż by nie lubił takiego chomiczka czy szczurka, co to noskiem nyrcha i ząbkami zgrzyta, gdy mu się jedzenie podtyka? Czy jest ktoś, kto nie lubi patrzeć jaki spokojny tryb życia wiodą sobie rybki akwariowe?
No, na pewno są tacy ludzie. Bo gdyby tak nie było, to czy tyle bezdomniaków pałętałoby się po ulicach? Czy tyle zwierząt doznałoby krzywdy od ludzi?
Kto to zresztą wie. Wie natomiast Matka-kura, jak wiele dla dzieci znaczy wychowywać się w towarzystwie zwierząt. Ale nie takich, co to na łańcuchu przy budzie, czy w stodole jakiejś jako potencjalne żarełko stoi. Ale takich domowych, które dziecko może obserwować, którym się opiekuje, które może kochać. I nie jest absolutnie żadnym dla Matki argumentem to, że dziecko ma alergię na zwierzęta! Jaką alergię? Kto wymyślił taką idiotyczną nazwę na zwykłe uczulenie, które i tak zazwyczaj ma bezpośredni związek ze złym odżywianiem, nie zaś z czynnikami zewnętrznymi. Może wystarczyłoby dziecku odstawić kilka produktów żywieniowych, tych z dużą zawartością chemii i sztucznego mleka, do tego ograniczyć podawanie antybiotyków i sterydów, a za to więcej karmić owocami i warzywami z ryneczku? Może wówczas nie trzeba wymyślać alergii na zwierzęta, aby usprawiedliwić samego siebie, swoje postępowanie, a i czasami swoją niechęć do zwierząt? Matka zdecydowanie już woli, jak ktoś powie, że nie lubi zwierząt i dlatego ich nie ma. To przynajmniej jest uczciwsze.
Bo to też nie tak, że każdy musi mieć zwierzaka. Skoro nie lubi, to nawet dla zwierzaka tego lepiej, aby nie mieszkał z takim właścicielem. Posiadanie zwierzęcia wiąże się z odpowiedzialnością i koniecznością dbałości o nie. To nie interaktywna zabawka, która tylko ma ładnie wyglądać. Zwierzę trzeba karmić, trzeba o nie dbać, leczyć gdy trzeba, a przede wszystkim kochać. Ci jednak, którzy się na to decydują, zapewne nie żałują swojej decyzji. Matka-kura nie żałuje! Widzi bowiem jak jej Cipciaki w towarzystwie psa i kota uczą się zachowań, których nigdy by nie nabyły, gdyby Matka je od zwierząt izolowała.
Oto kilka powodów dla których, według matczynych obserwacji, dzieci powinny wychowywać się w towarzystwie pupila! Wszystkie te powody oczywiście są tendencyjne i zupełnie nie odkrywcze. Ważne jest jednak od czasu do czasu ponownie o nich napisać. Bo, a nuż ktoś zda sobie sprawę z tego, że to tak naprawdę nie my potrzebujemy zwierzaka, ale zwierzak potrzebuje nas. Dlatego podstawowym powodem, dla którego warto mieć w domu zwierzę, to to właśnie, aby stworzyć komuś innemu dom. Dać mu miłość, ciepło. Poświęcić mu czas i nierzadko dość sporo pieniędzy, bo przecież pies to też wydatek. Nie wystarczy bowiem karmić zwierzaka ochłapami, to po pierwsze, a po drugie – ignorować fakt, że zwierzę zachorowało i pozwolić mu cierpieć z bólu. Pies, kot czy inne zwierzę, to ostatecznie... też zwierzę, tak jak i człowiek, który do królestwa zwierząt należy, i nawet jak się nogami będzie zapierał i zaprzeczał, to tego nie zmieni. Oczywiście wie Matka, że w języku potocznym pojęcie zwierzę stosowane jest dla określenia każdego żywego stworzenia z wyjątkiem człowieka. Jednak w nomenklaturze zoologicznej w randze królestwa, takson zwierzęta (łac. Animalia, gr. Zoa) obejmuje wszystkie gatunki zwierząt, w tym również człowieka (Homo sapiens).
Ale wróćmy do powodów, dla którego warto mieć w domu zwierzę. Już samo jego posiadanie uczy odpowiedzialności. Skoro bowiem odpowiedzialni rodzicie odpowiedzialnie postępują z przygarniętym zwierzątkiem, to czy ich dziecko nie powinno być też odpowiedzialne? Oczywiście, że tak. Bo przecież rodzice, to wzór do naśladowania. I dziecko samo staje się odpowiedzialne, co w kontakcie ze zwierzęciem będzie wyrażało się troską o zwierzątko, a w szerszym kontekście z troską o innych – w tym też i ludzi. Poza tym dzieci, które zajmują się zwierzętami, uczą się empatii i współczucia. Wchodzą w świat zwierząt i rozumieją ich zachowania. A skoro rozumieją, to unikają takich swoich zachowań, które mogłyby je prowokować – czyli uczą się regulowania i zarządzania własnymi zachowaniami. To też, w przyszłości, będzie miało swoje odzwierciedlenie w kontaktach międzyludzkich.
Mając pod opieką zwierzę, dziecko uczy się dyscypliny. To kolejny ważny aspekt posiadania zwierzęcia. Dziecko musi bowiem wiedzieć, w jakich godzinach karmić zwierzątko, czy i kiedy wychodzić z nim na spacery (to oczywiście zależy od wieku dziecka), na co mu pozwalać, a na co nie. Jest to też bardzo ważne zobowiązanie i nauka tego, co to znaczy być rodziną. Bo przecież biorąc zwierzę do domu zobowiązujemy się być jego rodziną? Tak czy nie? Na dobre i na złe! Dziecko, w którego domu jest zwierzęcy członek rodziny, uświadamia sobie tym, że zwierzę nie jest zabawką, które można odstawić na półkę, nawet jeżeli jest zmęczone lub znudzone. Przecież samo też by nie chciało, aby mama i tata je odstawili w kąt. Dlatego dziecko uczy się, że nie może ostawić do lamusa zwierzęcia, które przecież go kocha i potrzebuje. A zwierzęta, tak jak i dzieci, przecież każdego dnia potrzebują opieki, pokarmu, zabawy i zainteresowania. Dziecko uczy się tym samym, że posiadanie zwierzęcia nie jest obowiązkiem tymczasowym. Uczy się w jaki sposób podejmować się długoterminowych zobowiązań.
Mając w domu zwierzę pozwalamy także dziecku na to, aby nauczyło się konsekwencji. Dziecko ma dzięki temu okazję zobaczyć, że jeśli zaniedba swoje obowiązki względem pupila, to ma to różne przykre skutki. Jeśli dziecko nie posprząta klatki chomika, to zaczyna wydzielać się z niej nieprzyjemny zapach. Jeśli kot nie będzie miał posprzątanej kuwety, to może załatwić swoje potrzeby na dywan lub łóżko. Rozumie, że to zobowiązanie, jakie wzięło na siebie związane jest z przykrymi konsekwencjami. Tak dla samego dziecka (bo przecież rodzice będą niezadowoleni, w pokoju, czy nawet w całym domu, będzie panował nieład, a zwierzątko w końcu przestanie unikać dziecko), jak i dla samego zwierzątka. Czasami nawet bardzo przykrymi. Bo przecież zaniedbane zwierzątko w końcu może nawet stracić życie. A śmierć dla dzieci, zwłaszcza jeżeli jest to śmierć jego zwierzątka, jest przeżyciem naprawdę bolesny. Uświadomione w ten sposób dziecko nauczy się zaangażowania i odpowiedzialności, a gdy będzie odnosiło sukcesy w opiece nad pupilem, to i pewności siebie. Z tego, jak samodzielnie wychowa i wyuczy swoje zwierzątko, samo z siebie będzie dumne, a i dumni będą z niego jego rodzice.
Dodatkowe zalety posiadania zwierzątka, to ciągła aktywność dziecka. Zwierzęta, a szczególnie psy, potrzebują codziennych ćwiczeń i zabaw, i te sfera życia zwierzęcia na pewno bardzo zaangażuje dziecko. To z pewnością wpłynie pozytywnie i na dziecko, które również potrzebuje dużo ruchu i zabawy. A dziecko, które ma dużo aktywności, które jest wybawione, to i będzie dużo spokojniejsze. Zresztą nie tylko dlatego. Sam kontakt ze zwierzęciem ma pozytywny wpływ na psychikę człowieka. Zarówno osoba dorosła, jak i dziecko znacznie wycisza się i uspokaja w towarzystwie czworonoga. Zabawy z pupilem relaksują i poprawiają nastrój, a tym samym ich towarzystwo zmniejsza uczucie stresu. Ma też działanie terapeutyczne dla całej rodziny.
Dlatego warto mieć w domu zwierzątko! A na alergię trzeba kichać!
***
W domu Matki-kury mieszka kot – Gwiazdka, zwana też Starą, pies – Zara, szczurek – Zygfryd i kawia domowa – Janinka.
Piesek i kotek, to zwierzątka które były bezdomniakami, czyli nie miały swoich domów. Gwiazdka urodziła się w jednej z piwnic na sąsiednim osiedlu i była kotem śmietnikowym.
Zara, zaraz po urodzeniu trafiła do schroniska. Jej historia jest strasznie smutna. Mama Zary była czempionką. Psem wystawowym rasy jamnik szorstkowłosy. Tak się stało, że na spacerze ze swoim właścicielem zerwała się ze smyczy i uciekła. Gdy ją znaleźli, okazało się, że będzie miała szczeniaczki.
Właściciele mamy Zary byli bardzo niezadowoleni z tego powodu, ale nic nie mogli już zrobić, aby ich suczka nie oszczeniła się. Postanowili jednak, że zaraz po oszczenieniu się suki – zlikwidują małe szczeniaki. Jak postanowili, tak zrobili. Całe szczęście, że nie tak jak mieli w zamiarze. Nie utopili oszczenionego miotu, tylko zadzwonili do schroniska z prośbą o zabranie szczeniaków i uśpienie ich, grożąc oczywiście, że w innym razie będą zmuszeni zastosować bardziej „tradycyjny” środek.
Pracownicy schroniska przyjechali po nowo narodzone pieski. Jako, że jednak minęło od momentu oszczenienia się suki do przyjazdu pracowników schroniska, sporo czasu, to trzy z czterech szczeniaczków już nie żyły. Właściciele nie pozwolili, aby szczeniaki były przy matce. Nie karmione, nie oporządzone przez matkę i nie wygrzane jej ciałem, umarły z głodu i wyziębienia. Jeden z piesków tylko pozostał, i tego właśnie zabrali pracownicy schroniska ze sobą. W schronisku odchowali pieska, ale jego los i tak był bardzo smutny. Gdy tylko osiągnął wiek dwóch miesięcy, gdy mógł jeść samodzielnie, umieszczony został z innymi psami w boksie, gdzie musiał walczyć o jedzenie i swoje miejsce w grupie.
Niestety ciężka to była przeprawa i piesek został pogryziony przez większe i silniejsze psy, do tego stopnia, że miał pękniętą czaszkę. W tym też czasie Matka-kura postanowiła wraz z Cipciakami, że da dom dla jakiegoś bezdomnego pieska. Kurka-podlotka wraz z Panem Mądralińskim pojechali do schroniska i przywieźli stamtąd właśnie tego małego nieszczęśnika z pobitą głową, z brzuchem pełnym robali, ze zmierzwioną sierścią, ale za to z nieustannie merdającym ogonem. Tak to Zara stała się częścią kurzej rodziny. I może rzeczywiście pies nie był potrzebny kurzej rodzinie do szczęścia, ale na pewno do szczęścia kurza rodzina była potrzebna pieskowi.
A co ciekawe! Gwiazdka była już w od roku w rodzinie i wiedziała Matka-kura, że pomoże ona zaopiekować się małym pieskiem. I tak było. Tyle tylko, że przez jakiś kolejny rok, Zara myślała, że jest kotkiem. I wszystko robiła jak kotek. Prócz szczekania oczywiście. Całe szczęście z tego wyrosła!