top of page

Polub nas na FB!

Ostatnio dodane posty

Babcine sposoby na wszelkie choroby


Zimno. Ale co się dziwić?! Jest zima, to musi być zimno! I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, że pogoda taka sprzyja przeziębieniom. Takie też i swego czasu dopadło Matkę. Leżąc w piernatach, okutana po samą szyję kołdrą, kocem i odziana w dresy, polarową bluzę i ciepłe skarpety, pocąc się i ledwo dysząc postanowiła Matka podzielić się przemyśleniami z obrzeża medycyny tradycyjnej. Bo gdy farmakologia staje się bezradna, to tylko babcine sposoby mogą coś zaradzić. No w każdym razie istnieje prawdopodobieństwo, że pomogą!

A gdy nawet nie pomogą, to na pewno nie zaszkodzą. Bo jakże mogłyby zaszkodzić na przykład bańki? Wprawdzie stawianie baniek, to – jak można przeczytać w Internecie – kontrowersyjna metoda lecznicza o nieudowodnionej naukowo skuteczności. Być może, że naukowo nie udowodniona, ale jak pokazuje życie – spełniająca swoje zadanie jak trzeba. Matka może zostać „naukowym dowodem” na to, że tak właśnie jest. Przy zapaleniu oskrzeli dusiła się Matka z kaszlu, a dzień po bańkach ledwo co pokasływała. I nie antybiotyk tu pomógł! Ale wyłącznie banieczki.

A bańki pamięta Matka dokąd sięga pamięcią. Babcia Matki i Matki Rodzicielka często korzystały z tej metody. Matka również z tej metody korzysta i to zawsze z powodzeniem. Przy każdym przeziębieniu, albo jakiej gorszej cholerze, bańki szły i idą w ruch. Cipciaki tak są przyzwyczajone do baniek, że nawet nie opierają się temu zabiegowi. A wręcz lubią go, bo potem można się powylegiwać w łóżeczku, zabawek sprzątać nie trzeba (a rozwalać już tak, i to doręczane są do łóżek), no i lekcji odrabiać nie ma musu. Matka zresztą też lubi banieczki, a argumentacja jest ta sama co u Cipciaków. Zawsze zresztą lubiła Matka banieczki – również za dziecka. Leżąc więc po zbawiennych banieczkach i wypoczywając wzięło Matkę na wspominki z dzieciństwa – oczywiście te związane z chorobami i sposobami ich radzenia sobie przez babcię. Pamięta Matka, jak będąc u babci w czasie wakacji, w deszczowe dni, gdy ziąb był taki, że do szpiku kości czuć go było, babcia poiła swoje wnuki gorącym mlekiem z masłem, miodem i czosnkiem. Może nie było to zbyt pyszne, ale za to nigdy nie było wśród „stonki” (jak mawiał o wnukach Dziadek Edek) katarów, kaszlu i gorączek. Choćby nie wiem co. Sama zresztą dziewczętom swoim Matka podaje tę super smaczną mieszankę mleczno-maślano-miodowo-czosnkową. Podaje, bo jest skuteczna!

Pamięta też Matka taką inną miksturę. Ale ta to podawana była w porze jesiennej lub zimowej, gdy kto już katar miał. Babcia, a w domu Rodzicielka, robiła kogel-mogel i do niego wlewała gorące piwo. Chyba do piwa dodawała goździki. Tak. Dodawała. I taką gorącą miksturę trzeba było duszkiem wypić i pod kołdrę się chować by się porządnie wypocić. Wprawdzie nie jest pewna Matka, czy podałaby taką miksturę Cipciakom, ale na sobie chętnie ją stosuje!

A gdy kto miał kaszel, to Babcia kroiła drobniutko cebulkę i zasypywała ją cukrem. Gdy wytworzył się sok, to dodawała kilka kropel cytryny i wielką łyżkę stołową trzy razy dziennie aplikowała wnukom. Matka również aplikuje taki syropek Cipciakom, chociaż sama aż się wzdryga na samo wspomnienie tego cebulowego smaku. Ale czego się nie robi dla dobra dzieci.

Z płynnych babcinych „wynalazków”, to pamięta jeszcze Matka herbatkę z lipy, którą podawał Babcia wieczorem na wypocenie. Koniecznie z cytryną i łyżką miodu. A na co dzień, to za maleńkości nie piła Matka oranżady, ani soczków jakiegoś podejrzanego pochodzenia, ale wodę z miodem albo kawę zbożową i na zimno, i na gorąco. O, a na ból brzucha, to babcia parzyła piołun, który zawsze miała nasuszony, a który sama zbierała na okolicznych łąkach i polach. Teraz to i Matka lata po polach i łąkach i gromadzi odpowiednie zbawienne ziółka, co by potem nimi poić swoje Cipciaki i siebie.

Spotkała się również Matka, ale to już nie u Babci, ale u babci swego niegdysiejszego „narzeczonego”, z syropem z zielonych szyszek sosny. Szyszki były zbierane w maju. Oczyszczone zasypywało się cukrem, a gdy sok puściły, to zalewane były spirytusem. Zagarnęła Matka oczywiście i ten przepis do katalogu swoich specyfików leczniczych. W maju ganiała po lasach i rwała pędy, czyściła, kroiła, zasypywała i zalewała – i teraz ma kilka buteleczek syropku o pięknym shrekowym kolorku. Syrop ten na pewno wyleczył przewlekły kaszel.

Zna też Matka jedną wyjątkową maź do nacierania. Smalec z gęsi! Pamięta Matka jak raz była tak chora, i jak ją Rodzicielka tym smalcem namiętnie smarowała i jeszcze pergaminem i flanelą dodatkowo owijała. Leżąc pod kołdrą po jakimś czasie śmierdziała mała Matka jak padlina. Koszmar to był jakiś, ale widocznie pomocny, bo mała Matka raz dwa wyzdrowiała. A gdy Matka z siostrami miała robale, to musiała pić sok z kiszonej kapusty lub kiszonych ogórków i jeść pestki dyni. To wie Matka że na pewno pomaga, bo sama u swoich Cipciaków stosowała, gdy je owsiki zaatakowały.

Pewnie jakby pogrzebać w pamięci, to i jeszcze by się jakieś czarodziejskie mikstury Matce przypomniały.

A Wy jakie mikstury znacie i stosujecie? Oczywiście te z medycyny ludowej!

bottom of page