top of page

Polub nas na FB!

Ostatnio dodane posty

Nie taki diabeł straszny, jak go malują, czyli jak wykiwać Pana Stressa – część 3. Zbawienne ziółka!

Z dziadkami od strony Rodzicielki mieszkała prababcia – mama dziadka. My, wnukowie baliśmy się jej. Jak jeden! Przede wszystkim dlatego, że była ogromna, kiej ta góra. I to nie tylko z perspektywy dziecka. Matka-natura obdarzyła ją bowiem hojnie! Przeszło stu osiemdziesięcioma centymetrami wzrostu, przyrostem mięśniowym oraz tubalnym głosem. No i to co Matce-kurze szczególnie utkwiło w pamięci, to ten pokaźny nos. Jeżeli chcecie wiedzieć, to mała Matka uważała, że to jest zwykła Baba Jaga. Taka żywcem przeniesiona z książeczki o Jasiu i Małgosi.

I nie myślcie sobie, że sama tylko jej postura i głos jak ze studni stanowiły o takim matczynym, i nie tylko matczynym zresztą, pojmowaniu babci. Całości dopełniała jej komóreczka, stojąca w głębi dziadkowego ogrodu. I o ile sad był miejscem bajecznych zabaw, o tyle jego skraj i kawał pola za nim, przerażały! Mimo, że prababcina chatka nie stała na kurzej nóżce, to nie wykluczała mała Matka, że takową posiada. Po prostu nie miała mała Matka tego „szczęścia”, aby ją zobaczyć. Ale szczerze w to wierzyła. Być może dlatego – że była dość grzecznym dzieckiem – o czym wszyscy zawsze głośno mówili, a i ulubienicą dziadka – jej syna. Wyobrażała sobie jednak mała Matka, że w noc ciemną, gdy niebo zasnuwają złowrogie chmury, w blasku księżyca, w pełni prababcina chatka okazuje w pełni swoje oblicze, w tym też ową nogę. Do czego ta noga niby miała służyć? Nad tym to już się mała Matka nie zastanawiała. W każdym razie, miała prywatną Babę-Jagę i to ze skrzypiącą, tak – zdecydowanie tak, skrzypiącą chałupką.

Czasami zdarzało się nam, wnukom, zaglądać przez szpary do jej środka, ale nikt nigdy bez pozwolenia do chatki tej nie wchodził. Na samą myśl skóra cierpła i strach oblatywał. Nie znaczy to, że nie była Matka w tej chatce. Była. Jako ulubienica dziadkowa miała ten „przywilej”. O ile jednak nie musiała mała Matka być w jej wnętrzu, to wolała pozostawać na dworze. Jakoś tak bezpieczniej się czuła i pewniej – na wypadek, gdyby jednak coś z tą nogą było nie tak!

Ale w zasadzie zmierza Matka do tego, by opowiedzieć o tym, co w tej prababcinej chatce było. Naręcza jakiś pachnących suszony roślin, stojące to tu, to tam w koszach lub też wiszące u powały. Jakieś ziarnka w słojach ustawione szeregiem na krzywych półkach. Jakieś płyny dziwnego koloru i konsystencji w butlach i butelkach mniejszych lub większych ustawione w rzędzie na stole – centralnym miejscu tejże chałupinki.

A przy stole tym prababcia, na ledwo co trzymającym się kupy krześle siedziała. Zawsze w chustce na głowie i z jakąś taką peleryną na plecach. I coś tam mruczała, coś przekładała, przeplatała, drobiła, kruszyła, czy też przelewała. Gęsia skórka nie schodziła z pleców – nawet ze świadomością dziadkowego poplecznictwa. Więc mimo całego czaru tego miejsca, to i ze względu na niego – zawsze chciała mała Matka jak najszybciej stamtąd wyjść. A, że była „wybrańcem” prababci, to i jako jedna z nielicznych osób, nieco orientowała się w tym, co gdzie stoi.

Bywało więc, że posyłano małą Matkę do chatki - samiusieńką, by coś tam z niej przyniosła. Gdy była prababcia, to tylko w drzwiach prosiło się o podanie tego czy tamtego. Gorzej, gdy prababci nie było. Należało tam wejść, poszukać tego czy tamtego, wziąć to i wyjść. Zawsze miała mała Matka wrażenie, że ten ostatni element nie nastąpi. Bała się, że po prostu zemdleje albo i nawet padnie trupem będąc tam samej. Tym bardziej, ze pająków tam było od groma, zwisających to tu, to tam i patrzących się na intruza, tymi wielkimi oczami. Brała więc mała Matka pod drzwiami głęboki oddech i na bezdechu wykonywała to, co do niej należało.

A łatwo nie było, bo serce waliło zbyt głośno, w uszach szumiało, ręce żyły własnym życiem, a nogi po prostu uginały się kolanach, jakby ktoś kości z nich powyjmował. I zawsze, ale to zawsze miała mała Matka wrażenie, że ktoś jej się tam przygląda. Kto wie, może miała prababcia jakiegoś gadającego czarnego kota, albo jakiegoś kruka czy sowę. Nigdy nie miała odwagi mała Matka dobrze się tam rozejrzeć. Nawet gdy była tam razem z babcią.

No, ale przejdźmy do sedna, czyli do tego, co też tam prababcia trzymała. Wówczas wydawało się małej Matce, że to jakieś czarodziejskie mikstury – takie, na przykład, do podtruwania niedobrych ludzi. Dzisiaj jednak wie Matka-kura, że to były różnego rodzaju zioła. Czasami w łodygach, czasami obskubane do samych liści czy kwiatów, a czasami tylko będące ich nasionami. Prababcia je segregowała, suszyła, kruszyła, czasami zalewała i gromadziła w butlach i buteleczkach, a czasami przesypywała do słoików, woreczków czy innych takich.

I tymi oto specyfikami potem babcia – synowa prababci, nas leczyła. Z katarów, kaszelków, z wszelkich bóli brzuchów, głów, żołądków, z niestrawności, z bezsenności, a nawet i z pasożytów – jak się takowe przypałętały. Dzisiaj to Matka wie, ale wówczas, gdy miała chociażby przejść obok prababcinej chatki, to czyniła to w ciszy i skupieniu, aby Baby-Jagi nie rozdrażnić. A odwiedziny w jej wnętrzu, graniczyły z palpitacją serca.

Zioła. Matczyna prababcia wiedziała, wiele prababci przed i po niej też, że są doskonałym źródłem zdrowia. Dlatego tak często o świecie znikała z domu, i wracała późną już nocą. Bo wybierała się na pobliskie łąki i lasy, by tam wyszukać tych dobrodziejstw natury. A my, wnuki, myśleliśmy, że ona na Łysą Górę lata. Oczywiście na miotle, bo kilka mioteł w jej chatce stało! I nikt z dorosłych nie sprostował tej dziecięcej wyobraźni! Teraz już wie Matka dlaczego. Zawsze można było postraszyć prababcią i jej chatką co bardziej niegrzecznych. A, wierzcie mi, działało jak jasna cholera!

Zioła. Właściwości lecznicze ziół znane są już od dawna. W zależności od grupy czy rośliny leczniczej stosowane są one w leczeniu różnych schorzeń, takich jak np. zaparcia, niestrawność, bezsenność, depresja, nerwica. Niektóre rośliny lecznicze znane są także z działania łagodzącego stres i zdenerwowanie. Są to na przykład rumianek, szyszki chmielu, melisa, lawenda, waleriana czyli korzeń kozłka lekarskiego oraz wiele innych.

Rumianek. Wśród wielu jego zastosowań znajduje się także działanie uspokajające. Można go używać w stanach niepokoju, pobudzenia, histerii, nocnych koszmarów i bezsenności. Jeśli więc chcesz się uspokoić, zaparz sobie rumianek lub suszone kwiaty tej rośliny dodaj do zwykłej herbaty. A najlepiej pij taki napar regularnie.

Chmiel. Olejki eteryczne zawarte w szyszkach tej rośliny mają właściwości uspokajające. Właściwości uspokajające i nasenne ma już sam aromat szyszek chmielu. Dlatego osobom mającym problemy ze snem zaleca się nie tylko picie naparów, ale także spanie na poduszce, do wnętrza której włożone są szyszki chmielu (wymieniać je należy po tym, gdy nie czuć już ich aromatu.

Melisa. Kubek herbaty z melisy to idealny sposób na skołatane nerwy i bezsenność. Warto wiedzieć, że melisa poprawia także pamięć i zwiększa zdolność koncentracji uwagi. Nie można jednak przesadzać, bo przyjmowanie jej w nadmiarze, może prowadzić do odczuwania zwiększonego niepokoju. Dlatego spożywanie melisy warto rozpocząć od mniejszej dawki i dopiero potem ewentualnie ją zwiększać.

Lawenda. Lekko odurzający (ale bezpieczny) aromat lawendy ma działanie odprężające i uspokajające. Jeśli więc chcesz ukoić swoje nerwy, ustaw wiązankę z gałązek tej rośliny w pokoju, w którym dużo przebywasz albo zaszyj jej suszone kwiaty w poduszce. Ułatwi to zasypianie i pomoże w odprężeniu się.

Waleriana, czyli kozłek lekarski, należy do tej drugiej grupy. Często polecana jest osobom, które męczy problem bezsenności. Zapach waleriany jest odstręczający, dlatego rzadko używana jest jako napój czy herbata. Większość osób woli przyjmować ją pod postacią kapsułek lub nalewek. Waleriana jest często stosowana w połączeniu z innymi ziołami uspokajającymi, jak chmiel, rumianek i melisa.

Takie, i inne ziółka stosowała prababcia Matki, jej babcia i jej Rodzicielka. A teraz i Matka je stosuje dla swoich Cipciaków. Ba! Matka nawet sama zaczęła "warzyć" ziołowe nalewki, syropki; suszyć herbatki i wykonywać mikstury do nacierania. A co! Widać jakiś gen prababciny u Matki się uaktywnił.

Na pewno niebawem wróci Matka jeszcze do szerszego omówienia tego tematu!

bottom of page