Jak Matka-kura i Cipciaki celebrują dzień świętego Walentego?
W Europie walentynki mają długą tradycję, bo aż kilkusetletnią tradycję, rozwiniętą zwłaszcza w krajach anglosaskich. W Anglii znane były już w XIV wieku, a w Ameryce nawet i wcześniej. Wówczas to pojawiły się pierwsze walentynkowe kartki, wyrabiane własnoręcznie, które zawierały krótkie, serdeczne i zalotne wierszyki oraz różne sentencje, ozdobione malowanymi obrazkami, głównie kwiatami, koszyczkami i girlandami kwiatów, całujących się ptaszków, serduszek i tym podobnych. Dopiero dwieście pięćdziesiąt lat później pojawiły się pierwsze drukowane walentynki, które w krótkim czasie można było uznać za masową produkcję. Dzisiaj na rynku, już od początku miesiąca lutego, można spotkać różnego rodzaju i formatu karty walentynkowe – głównie z gotowymi wierszykami – wydawane w wielomilionowych nakładach.
Według legendy zwyczaj ten zapoczątkował święty Walenty, który osadzony w więziennej celi, wzruszył się prośbami swego dozorcy, ojca niewidomej córki i przywrócił wzrok ślepej dziewczynie. Legenda mówi dalej, że gdy prowadzono go na ścięcie, przesłał jej list pełen otuchy i błogosławieństw, podpisany od Twojego Walentego.
Do Polski ten „światowy” zwyczaj celebrowania walentynek ugruntował się dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX wieku od razu zdobywając licznych zwolenników zwłaszcza wśród młodzieży. W obchodach walentynkowych najważniejsze są okolicznościowe kartki, z serdecznym pozdrowieniem lub wyznaniem miłosnym, adresowane do drogich i miłych sercu osób, wysyłane anonimowo, bo wszystkie podpisywane są jednym imieniem Walenty lub Twój Walenty. Adresat sam musi się domyślić, kto kryje się pod ty imieniem. Nie ma mocnych, aby tego dnia ktoś nie zaglądał po kilkakroć do skrzynki pocztowej, w nadziei, że otrzyma wiadomość od Walentego. Matka nie jest wyjątkiem! Normalnie szaleństwo!
Ale nie ma co się dziwić temu szaleństwu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce tradycje walentynkowe pierwotnie miały inny – religijny wymiar. Jeszcze w pierwszej połowie ubiegłego wieku, głównie na Kurpiach, w dniu świętego Walentego, odbywały się uroczystości wotywne w intencji chorych. W parafiach Krzynowłoga Wielka i Brodowe Łąki nazywano je małym odpustem. W ten dzień do kościoła na nabożeństwo przynoszono ulepione ręcznie woskowe ofiary – zwane osiarami. W wierzeniach ludowych wosk pszczeli był substancją szlachetną, czystą, świętą, dobroczynną i cenną jak złoto. Ofiary owe miały formę serduszek, rąk, nóg, szczęk, ale przede wszystkim były to kulki i krążki woskowe.
Te właśnie wota (kulistego kształtu oraz krążki) przynoszono do kościoła w intencji chorych nękanych przez uporczywe bóle głowy, nerwice, paraliże, cierpienia umysłowe i padaczkę. W regionie tym znane były również inne ofiary przedstawiające postacie ludzkie, głównie dzieci w powijakach, z zaznaczonymi szeroko otwartymi ustami. Przynoszono je do kościoła aby uleczyć niemowlęta wątłe i nerwowe, płaczące po nocach, z drgawkami i tym podobne. Te antropomorficzne formy występowały najrzadziej i dzisiaj już mają wartość unikatową. Kościół bowiem zabrania praktyk religijnych z użyciem ofiar woskowych, zwłaszcza wyobrażających ludzi, więc aby je zobaczyć należy wybrać się do muzeum.
Także w innych regionach Polski chorych na wielką niemoc powierzano opiece świętego Walentego. Na Pomorzu na przykład odlewano wielkie świece wotywne wysokości chorego epileptyka i w jego intencji, 14 lutego, zanoszono je do kościoła w ofierze składanej świętemu Walentemu. Święty Walenty jest więc nie tylko patronem zakochanych, ale i umysłowo chorych. Nie ma co się jednak dziwić, miłość jakby nie było trochę przypomina chorobę psychiczną.
Walentynki przyjęły się w Polsce dopiero w ostatnich latach, ale mają wielu zwolenników – w tym Matkę-kurę i Cipciaki.