top of page

Polub nas na FB!

Ostatnio dodane posty

Rzecz o trwałości związku

Życie rodzinne, to nader skomplikowane zależności międzyludzkie, zwłaszcza, gdy skład rodziny, jest większy, niźli ten, który dotyczy tylko męża i żony. A wiadomo, mąż i żona, to podstawa egzystencji tejże komórki społecznej. Dopóki bowiem łączy tych dwoje coś więcej niźli rutyna dnia codziennego i zobowiązania, związek ten jest pasmem miłości, radości, przyjemności i uniesień.

Niestety sama miłość i zauroczenie, które są fundamentem związku, i które sprawiły, że dwoje osób postanowiło być ze sobą na dobre i na złe, poprzez wspólne zamieszkanie a i nierzadko małżeństwo, nie są wystarczające, aby związek przetrwał, a do tego, by oboje bezustannie byli usatysfakcjonowani byciem ze sobą. Takie życie. Każdy bowiem związek, bez względu na to, czy chcemy tego, czy też nie, przechodzi przez kolejne stadia. Oczywiście początki są pełne motyli w brzuchu, bowiem na początku duże znaczenie odgrywa intymność, bliskość i czułość – fascynacja sobą, cechami osobowości, zainteresowaniami, poglądami, a przede wszystkim fascynacja ciałem. Dreszcze emocji, ciarki i wstrząsy wewnętrzne od wpływem dotyku naszego ukochanego/naszej ukochanej, są bezcenne. Niestety, w miarę upływu lat to, co sprawiało dreszcze emocji, staje się, dość często... dreszczem obrzydzenia.

Jak to się dzieje i dlaczego?

Otóż, w miarę upływu czasu poznajemy partnera, a któregoś dnia okazuje się, że znamy go, jak własną kieszeń. Potrafimy przewidzieć jego reakcje, humory. Świetnie orientujemy się w katalogu jego wad, zalet, słabości, nawyków, przyzwyczajeń, stereotypów, sukcesów i porażek. Ktoś powiedziałby: a czyż to nie dobrze? Może i dobrze. Niemniej jednak, stopniowo do związku wkrada się rutyna. I nie ze względu na tę wiedzę, którą posiedliśmy. Ale dlatego, że to co znane staje się po prostu nudne. A żeby nie było nudne, to trzeba by coś zainicjować, zaangażować. Ale skoro wiemy, co to za sobą przyniesie, to już nam się nie chce. A do tego dochodzi wspólne puszczenie bąków pod kołdrą, pomięta twarz z rana i śpiochy w oczach. Więc nawet, gdyby się chciało, to czy ta brutalna poranna rzeczywistość nie zniechęca?

A do tego wraz z upływającym czasem, w zdecydowanie większej ilości przypadków dochodzą dzieci. To one stają się punktem wszelkich ruchów strategicznych rodziny. Od nich bowiem zaczyna zależeć to, jak owa rodzina funkcjonuje. Od tego czasu nastąpił też podział między niegdyś kochającymi się ludźmi. Kobieta przeistacza się w matkę – niezastąpioną, jedyną, która potrafi wychowywać dzieci, która wie co najlepsze, która często pracuje i po powrocie z pracy do roboty, nie ma już czasu na to by być kochanką swojego mężczyzny. Mężczyzna natomiast przeistacza się w ojca, ale nade wszystko żywiciela rodziny, który po robocie ma prawo być zmęczony i ma prawo oczekiwać, że w domu będzie czysto, suto i romantycznie. I nie ma co czarować się, że jest inaczej.

A im większa rodzina, tym większe potrzeby – zwłaszcza finansowe. A to, co niegdyś było romantyczne, stało się obowiązkiem wynikającym ze złożonej obietnicy małżeńskiej. Mówiąc bez ogródek: żona musi dawać mężowi, bo taki ma obowiązek. Ostatecznie on haruje całymi dniami, by ona i dzieci miały co do garnka włożyć i by jakoś ten koniec z końcem wiązać. Ba! Same jednak dzieci nie komplikują sytuacji rodzinnej, pod warunkiem jednak, że są to dzieci wspólne rodziców, którzy tworzą daną rodzinę. Gorzej sytuacja się przedstawia, gdy rodzina jest zrekonstruowana z dwóch, ba, a nawet trzech wcześniejszych związków. W całym tym rodzinnym galimatiasie najbardziej jednak przechlapane mają sami małżonkowie. Skupieni na pozostałych, wchodzących, mniej lub bardziej w struktury rodziny, jej członkach, nie mają zupełnie czasu dla siebie. A wiadomo, że to oni właśnie, w omawianym przypadku, stanowią główne spoiwo tejże rodzinnej formacji. Od nich też zależy, jak potoczą się losy rodziny.

Można bowiem dać sobie na luz i pozostawić sprawy sobie samym. Ostatecznie jakoś tam będzie. Można też wziąć sprawy we własne ręce i zadbać o związek. Zrobić wszystko, aby było tak, jak na samym początku. Wprawdzie z czasem mija ta fascynacja drugą osobą, bo znamy ją na wylot przecież. Nie znaczy to jednak, że wszystko stracone. Należy po prostu bardziej się jeszcze zaangażować, bo na tym etapie zaczyna ono odgrywać większą rolę, niźli na samym początku. Trzeba nauczyć się iść na kompromis, akceptować naszą drugą połówkę z całym dorobkiem inwentarza – słabościami i zaletami, ciągle pracować nad syntonią dwóch różnych osobowości, obdarzać się zaufaniem, szacunkiem, tolerancją. Ale na pewno nie dążyć za wszelką cenę do zmiany charakteru partnera, a jeżeli chcemy zmian, to należy je zacząć od siebie.

***

♥ Wpis powstał w ramach przyłączenia się Matki-kury do akcji „Małżeństwo jest fajne”. To internetowe wsparcie dla stacjonarnych obchodów inicjatywy Międzynarodowy Tydzień Małżeństwa 7 - 14 lutego. Blogerzy i vlogerzy włączają się w MTM poprzez publikację tekstów i filmów dotyczących małżeństwa na swoich blogach i kanałach.

bottom of page