Korytarz cieni
Życie pisze różne historie. Te wesołe, i te smutne. Niekiedy sami jesteśmy autorami tych historii, ale i bywa, że życie toczy się niezależnie od nas samych. Gdy sami zapisujemy karty naszego życia, to pragniemy, alby był to tekst wyłącznie szczęśliwy. Gdy jednak coś lub ktoś za nas zaczyna tworzyć wersy naszego istnienia, to nie zawsze okazuje się ono takim, jakiego pragnęliśmy. A przecież nikt z nas nie czeka na to, aby jego historia okazała się tą smutną.
A jednak historii takich jest wiele, chociaż my – szczęśliwi – bardzo często przechodzimy obok nie zdając sobie nawet, lub nie chcąc sobie z tego zdać sprawy. Są jednak osoby, które nie są obojętne na nieszczęścia innych osób. Ba! Potrafią o tym głośno mówić i … pisać o tym!
***
Korytarz cieni…
Długi korytarz oddziału onkologii dziecięcej jednego z polskich szpitali ……tysiące skrajnych emocji, hektolitry wylanych łez, miliony wypowiedzianych słów. Od gorących modlitw, poprzez wymowne milczenie, aż do złorzeczeń . To właśnie tu los pisze trudne scenariusze, na tym korytarzu czas biegnie innym trybem, życie przybiera inny wymiar. Tutaj nic nie zależy tylko od nas, bez względu na to jak bardzo walczymy nigdy nie możemy być pewni zwycięstwa, a w tym miejscu wszyscy toczą walkę…. z czasem.
***
Każdy dzień to dar od losu
Sześcioletnia Hania walczy z nowotworem kości od 3 lat, jest w szpitalu średnio 8 miesięcy w ciągu roku, to jej drugi dom, tu ma swoje zabawki, ulubione książki, ciocie pielęgniarki i wujków lekarzy… standard. Mama Hani też w zasadzie tu mieszka, nie potrafi na długo zostawić córki, co tydzień jeździ na dzień lub dwa do domu w małej wsi pod Lublinem , wtedy do Hani przyjeżdża tata, który na co dzień musi zająć się młodszym bratem dziewczynki. Życie tych ludzi toczy się wokół nieuleczalnej choroby dziecka…. Ich rozmowy są pełne strachu, oboje wiedzą ,że każdy dzień to swoisty dar od losu, ile jeszcze dostaną tych prezentów????
***
Wiedzą czym jest śmierć
Dwunastoletni Wojtek doskonale wie czym jest śmierć, często rozmawia o niej z kolegami z sali, z 14-letnim Łukaszem i 13-letnim Jackiem. Każdy z nich jest po kilkunastu chemioterapiach, każdemu kilka razy wypadały i odrastały włosy, było już znakomicie , a potem kolejna remisja i kolejne tygodnie w szpitalu. Ciężko żyć ze świadomością, że każdy dzień może być ostatni… tym bardziej ,że trzeba jeszcze podtrzymać na duchu mamę , która co chwila wychodzi na korytarz cieni( tak go tu wszyscy nazywają, bo rodzice słaniają się na nim jak cienie, bezsilni , bezbronni, zapłakani) i płacze , by przy Wojtku udawać dzielną .
***
Żadnych szans???
Jest jeszcze maleńka Basia, ma trzy latka wielkie oczy ….i ostrą białaczkę , która pozbawiła ją pięknych blond loków . Basia jest dobrym duszkiem całego oddziału, kochają ją wszyscy od personelu po pacjentów i ich rodziców. ‘’To szczebiotka, prawdziwy aniołek „- mówi nam jedna z pielęgniarek, to niesprawiedliwe ,że to maleństwo nie ma już prawie żadnych szans…- płacze.
***
Kłótnia z Bogiem
Na korytarzu cieni stoją kobiety, jest obchód, więc musiały opuścić sale swoich dzieci…. tylko tu mogą dać upust swoim emocjom, mogą płakać, przeklinać, zadawać sobie nawzajem pytania dlaczego to właśnie im Bóg nałożył na barki tak ciężki krzyż…. Bóg? Dość często wątpią czy On istnieje, bo jeśli tak to jak wytłumaczyć sens cierpienia zesłanego na ich bezbronne dzieci? Odwieczna kłótnia z Bogiem w chwilach zwątpienia, znamy ją przecież z literatury, ale tu- w tym szpitalu, na tym oddziale ,ta pretensja nabiera nowego znaczenia, przeistacza się w krzyk rozpaczy- krzyk , którego, wydaje się ,nie słucha nikt….
***
We wtorek nad ranem umarła mała Basia, jej organizm nie wytrzymał kolejnej chemii, szansą mogła być radioterapia , ale dziewczynka nie zakwalifikowała się na pierwszą listę potrzebujących pacjentów i musiała poczekać na drugą transzę ( ciekawe określenie w odniesieniu do ludzkiego życia). Rodzice mogli pokryć dalszą część leczenia z własnych pieniędzy , ale z jednej pensji trudno uzbierać 80 000 w dwa miesiące. Rodzice Basi zbierali pieniądze przez fundacje, błagali o pomoc na Facebooku i istotnie sporą część potrzebnej kwoty udało im się zgromadzić… ale za mało …za późno by uratować życie swojego dziecka. Mama Basi stoi na korytarzu, nie ma w niej ani krzty życia, już nawet nie płacze. Zmęczona twarz nie wyraża żadnych emocji… przyjdą ze zdwojoną siłą za dzień lub dwa , zaatakują matczyną psychikę jak rwący wodospad, pozbawią złudzeń, że jeszcze kiedykolwiek dotknie ręki swojej córeczki i na długo przeniosą kobietę do świata żywych trupów.
Pani Magda – młoda kobieta pracująca na oddziale onkologii jako psycholog mierzy się z każdą śmiercią w tym miejscu. To ona rozmawia z matkami od momentu przyjęcia dziecka na odział , często właśnie do takiej chwili jak ta w przypadku Basi. To ona będzie próbowała wytłumaczyć to co wytłumaczalne nie jest, będzie starała się dodać siły tym , dla których to ostatni dzień w tym miejscu, dziś opuszczą ten odział na zawsze…. tylko tym razem świadomość ,że już tu nie wrócą nie będzie miała w sobie nawet kropli nadziei na lepsze jutro. Tysiące pytań nie posiadających sensownej odpowiedzi, krzyk, ból i łzy …codzienność pracy Pani Magdy… nie zazdroszczę jej.
***
Za każdym razem gdy umiera tu dziecko na resztę rodziców pada blady strach, kolejne dni będą dla nich prawdziwym koszmarem. Całonocne dyskusje na temat sensu istnienia, modlitwy zmieszane ze zwątpieniem w Boga, pytania kto i w jaki sposób może pomóc ich dzieciom…. a przecież poza cudem , na który większość błądzących po korytarzu cieni rodziców jednak liczy, istnieją stricte farmakologiczne sposoby na leczenie tych dzieci .Tylko tu pojawia się niestety problem, bo leczenie nie zawsze i nie każdemu dziecku się należy. Zgodnie z ustawą o opiece zdrowotnej szpitale podpisują kontrakty z NFZ i na ich podstawie otrzymują konkretną pulę pieniędzy na konkretne zabiegi i wtedy rozpoczyna się walka z czasem ,a na oddziale onkologii wręcz walka ze śmiercią. Dzieci , którym uda się przeprowadzić cały cykl leczenia przed wyczerpaniem środków z kontraktu mogą mówić o swoistym szczęściu ( choć ono i tak często nie gwarantuje życia), pozostali pacjenci mogą liczyć już tylko na dobrych ludzi, którzy pomogą sfinansować ich dalsze leczenie bądź wspominany cud….
I choćbyśmy zadali kolejne setki pytań lekarzom, ministrom , a nawet samemu Bogu to w zasadzie nigdy nie znajdziemy odpowiedzi na żadne z nich.
***
A to co mam……
Spaceruję od dwóch dni razem z rodzicami po korytarzu cieni, słucham ich nasączonych bólem i zwątpieniem historii . Mama Wojtka próbowała już wszystkiego, przywoziła do szpitala znachora, nacierała syna święconą wodą z niemal wszystkich sanktuariów w Europie, co tydzień zamawia msze w szpitalnej kaplicy… Wojtek choruje od 4lat, ma raka mózgu, po kolejnej operacji ma niedowład rąk i nóg, ale pragnie żyć, walczy .
Łukasz i Jacek mają białaczkę, na szczęście nie tak ostrą jak maleńka Basia , wiedzą ,że mogą umrzeć każdego dnia i przygotowują na to swoich rodziców , sami- jak mówią – są przygotowani. Nas po prostu przestanie boleć – szepcze Jacek - ale rodzice zostaną w bólu na zawsze.
Hania wychodzi dziś do domu, lekarze mówią ,że jest widoczna poprawa, ‘ ‘’może już tu nie wrócimy – mówi z nadzieją mama Hani „, tak samo mówiła dwa miesiące temu, a wcześniej rok , pół roku temu… zawsze wracały, czy przyjdzie kiedyś taki czas, że mała wyzdrowieje?
***
Wychodzę z gmachu szpitala, odwracam głowę by jeszcze raz popatrzeć w smutne okna korytarza na onkologii dziecięcej. Mam w głowie tysiące myśli, przez te dwa dni , które tu spędziłam zdążyłam pokłócić się z całym światem i docenić to co mam…. Ja wrócę za kilka godzin do swoich zdrowych dzieci.
Dorota Prościńska – autorka
***
Idzie rak, idzie rak
Idzie rak, idzie rak – tylko on zna szlak,
po cichutku, po malutku do przodu, lub wspak.
Idzie, idzie – choć nikt nie wie – tu skubnie lub tam,
mimo tego, że nikt nie wie – czyni wiele zmian.
Idzie rak, idzie rak – skąd idzie i gdzie?
Droga jego utajona – sam nie bardzo wie
dokąd dojdzie i jak długo będzie żyć.
Cel jego jest taki, by rozciągnąć wić
swego trwania jak najdalej, grubo w głąb:
zniszczyć wszystko, co napotka w krąg.
Idzie rak, idzie rak – gdzie stąpnie, tam wrak
pozostawia na swej drodze. Taki z niego drab!
Bezlitośnie brnie do przodu pustosząc
co tylko się da. Szuka miejsca aby osiąść.
Ma w zamyśle plan posępny uknuty,
by w nowym miejscu zrobić przerzuty –
kolejne plemię tumorów posępnych
tak samo złośliwych i podstępnych.
Idzie rak, idzie rak – dokuczliwy drab,
ból i łzy ze sobą niesie – niech go trafi szlag!
Niech utonie w otchłaniach toksycznych,
zgaśnie w groźnych promieniach elektrycznych,
skona w izotopów promieniowaniu,
i zniknie na zawsze – w operacyjnym postępowaniu.
Był rak i nie ma raka. Wola nasza jest taka
by rak od nas się trzymał z daleka!
Nikt tutaj na niego nie czeka!
A gdy zjawi się tutaj na nowo,
policzymy się z nim bardzo srogo!
Matka-kura