top of page

Polub nas na FB!

Ostatnio dodane posty

Samotność. Stan, który można przerwać

Drgnęła. Otworzyła oczy. Chwilę nasłuchiwała. Sama nie wiedziała, co wyrwało ją ze snu. Wydawało się jej, że gdzieś trzasnęły drzwi. Ale nie była pewna. Próbowała więc odgadnąć, co to był za odgłos, analizując wszystkie z jej znanych. Czy przypadkiem ta sytuacja jej czegoś nie przypomina? Nie mogła jednak przywołać wspomnienia. W myśleniu przeszkadzało jednak rozedrgane ciało, nad którym nie mogła zapanować. Wytężyła słuch mając nadzieję, że zdoła jeszcze uchwycić jakieś chociażby echo tego, co ją obudziło. Teraz jednak panowała niemal grobowa cisza. Gdyby nie rytmiczne tykanie zegarka uznałaby, że w końcu nadszedł jej czas. Ale jeszcze nie nadszedł. Jej zegar wciąż jeszcze tykał. Uznała zatem, że zapewne ktoś wychodząc z domu mało subtelnie zamknął za sobą drzwi klatki schodowej. Po latach mieszkania w bloku wiedziała już, że blokowisko ma to do siebie, że niosą się w nim wszelkie odgłosy. Klatki schodowe. Nie mają nic z przytulności klatek w kamienicach. Nie lubiła jednak, nie tyle samego mieszkania w bloku, co tego właśnie jedynego odgłosu. Odgłosu trzaskających drzwi.

Leżała na wznak. Leżenie nieruchomo na plecach, przez tych kilka godzin odkąd zasnęła, dało o sobie znać bolącym biodrem. Spróbowała obrócić się na bok. Oparła ciężar całego ciała na przedramieniu próbując pociągnąć za sobą resztę ciała. Z wiekiem wykonywanie prostych czynności stało się jednak wielkim wyzwaniem. Wykonywała je jakby w zwolnionym tempie, angażując do tego nie tylko siłę mięśni, ale i siłę woli. Niekoniecznie z powodzeniem. Tak też było i tym razem. Po nieudanej próbie zrezygnowała. Postanowiła spróbować później. Tymczasem skręciła tylko głowę.

Zobaczyła swój pokój. Mieszkała w nim już od ponad półwiecza. Znała go na pamięć. W ciemności widziała kontur stołu i krzeseł, na których dawno żaden gość nie zasiadał. Widziała kontur kanapy stojącej przy ścianie obok drzwi. Okno i nieszczelnie zasunięte kotary, przez które wpadał snop jasnego księżycowego blasku wyostrzającego wszelkie krawędzie znajdujące się w pokoju. Na tle okna widziała stolik z telewizorem, który dawno już przestała oglądać, bo rzeczywistość w nim przedstawiana dawno już przestała być spójna z tym, co nosiła w pamięci o otaczającym ją świecie. Obok rozróżniała zarys biblioteczki, w której przechowywała pamiątki i zdjęcia, dzięki którym jej wspomnienia były wciąż świeże. Obok łóżka stał stolik z lampką. I telefon. Nie czuła jednak potrzeby zapalania światła. A tym bardziej dzwonienia gdziekolwiek. Bo do tych, do których by chciała, nie mogła. Tam, gdzie byli jej najbliżsi nie można było zadzwonić.

Odwróciła z powrotem głowę na wprost i popatrzyła w sufit. Zmęczone oczy przymknęła. Leżała tak dłuższą chwilę i zdawało jej się, że nawet przez chwilę ponownie zasnęła. Chociaż nie była pewna. Czuła pod głową miękką poduszkę, a na ciele ciężar kołdry. Wszystko wydawało się na swoim miejscu. Odnosiła jednak wrażenie, że jest jakby poza tym wszystkim co ją otacza. Co zna. Miała wrażenie, że mimo iż ma otwarte oczy, to jednak ciągle jeszcze pozostaje we śnie. Nie mogła otrząsnąć się tego, co działo się jeszcze przed chwilą. I tego, co ją z niego wyrwało. A przede wszystkim z samego snu. Jakby się te dwie sytuacje przenikały. Było to uczucie dziwne. Ale nie straszne. Tym bardziej, że sen miała bardzo łady. Lubiła go. Znała. Bo i nie pierwszy raz jej się śnił. A wraz z upływem czasu, wracał coraz częściej. Jak jakaś ironia losu. Śnił jej się czas tak bardzo odległy, a jednocześnie tak bliski. Tym bardziej, że pojawiało się w nim coraz więcej szczegółów. Być może dlatego, że coraz częściej przebywała we śnie, niż na jawie. Może dlatego, że to, co aktualne tak silnie mieszało się z tym, co już było za nią. Starość to jednak taki dziwny czas.

A śniła jej się łąka, na której wraz z bratem i mamą robili polowanie na motyle. Słońce świeciło wysoko. Niebo było bezchmurne. Łąka pachniała tysiącem kwiatów i grała milionem łąkowych odgłosów. Do tej pory miała jeszcze w uszach cykanie świerszczy ukrytych w wysokiej trawie. Biegali z siatkami uczepionymi do kijków. Boso, więc poszycie miło łaskotało im stopy, a trawa smagała po łydkach. Śmiali się głośno i pokrzykiwali do siebie, wskazując, na którym kwiatku siedzi co bardziej kolorowy motyl. Siatki zrobił im ich tata, jeszcze nim przyszło lato. Długo musieli go o nie prosić. Tata nie uznawał polowania na motyle. Ani na inne stworzenia. Tłumaczył im, że nieludzkie jest odbieranie wolności drugiemu stworzeniu. I nie ważne, czy jest to mała czy duża istota. Obiecali mu więc, że będą tylko udawać, że polują na motyle jak prawdziwi entomolodzy, a tak naprawdę będą tylko sobie po tej łące biegać. Biegali więc wymachując czerpakami, uważając przy tym, by żadne stworzenie nie doznało z tego powodu krzywdy. Liczyło się jednak to tylko, że mogli razem spędzać czas. Właśnie śniło się jej, że trzymając mamę za rękę zbiegała z górki wprost do drzewa, pod którym czekał na nich tato. Machali mu i wołali go. A on im odmachiwał i przesyłał najcudowniejszy ze swoich uśmiechów. Ten specjalnie pielęgnowany tylko dla nich. Tak im zawsze mówił. Na samo to wspomnienie uśmiechnęła się, ale jednoczenie poczuła ukłucie w okolicach serca. Był to znajomy ból. Nie po raz pierwszy bowiem go poczuła. Nie po raz pierwszy też miała wrażenie, że jej spontaniczny uśmiech sprzed chwili był zły.

Zakryła twarz rękoma. Były stare i szorstkie. Wskazującymi palcami ucisnęła skronie. Do tego stopnia, że aż poczuła ból. Wolała jednak ten ból fizyczny, od ucisku w klatce piersiowej. A przede wszystkim od myśli, które za tym uciskiem tłoczyły się do głowy. Odgonić starała się myśli i zakończyć ten półsen. Sam sen wprawdzie był bardzo miły. Ale przebudzenie z niego rodziło mniej miłe wspomnienia. Nim sen się stał się tylko snem, był bowiem jej rzeczywistością. Życiem codziennym. Chociaż tak bardzo już odległym.

Wprawdzie od tamtego czasu minęły lata. Ale wspomnienia pozostały bardzo żywe. Wspomnienia o domu rodzinnym. Domu, z zawsze ciepłym uśmiechem mamy. Domu wypełnionym głosem taty. Domem pełnym tupotu małych stóp. Jej własnych, i jej brata. Po raz kolejny doznała silnego ukłucia w klatce piersiowej, tak, że, mimo opanowania bezgłośnego płaczu, szloch wyrwał jej się z piersi. W gardle poczuła jeszcze większy ucisk. Jakby jej coś w nim pęczniało. Oczy ponownie wypełniły łzy. Sama nie wiedziała, czy dlatego, że ból był za silny, czy po prostu z tęsknoty. Czy może ze strachu, że ból ten nigdy się nie skończy. Chciała zawołać, ale głos uwiązł jej w gardle. Tym bardziej, że zdała sobie sprawę, że nawet nie ma do kogo zawołać. Poczuła jak po policzkach spływają jej łzy.

Wiedziała, że nie powinna płakać. Miała przecież osiemdziesiąt siedem lat i nie powinna zachowywać się jak mała dziewczynka. Tym bardziej, że zawsze odbijało się to jej zdrowiu. Ale łzy wymknęły się jej spod kontroli i jedna po drugiej spływały po pomarszczonym policzku. Wiedziała, że już ich nie powstrzyma. Starała się jednak opanować szloch. Ściany przecież są takie cienkie. Nie chciała, aby sąsiedzi o niej mówili, jako o rozhisteryzowanej staruszce, albo jeszcze gorzej, jak o staruszce, która straciła rozum.

Sam sen nie były aż tak emocjonujący. To nie on wzbudzał w niej smutek. Napełniał ją raczej spokojem. Wspominały przecież piękne chwile z domu rodzinnego. Dlatego najpierw prowokował uśmiech. To uśmiech, wywołany tymi wspomnieniami, wyzwalał ból w klatce piersiowej, ucisk w przełyku, i w końcu same łzy. Być może dlatego, że czas, do którego teraz tak często wracała, trwał tak krótko. Zbyt drastycznie został przerwany. A potem fatum tego ostrego cięcia zawsze już wisiało nad jej głową. Bardzo wyraźnie pamiętała, że tamtego dnia o którym tak często teraz śniła, gdy już mama ułożyła ją i brata do łóżek, gdy opowiedziała im bajkę i zaśpiewała tę samą co zawsze kołysankę, i gdy spokojnie zasnęła, tak jak i dzisiaj, i każdego innego razu, wyrwał ją ze snu trzask drzwi. Podobnie jak dzisiaj. Podobnie jak wczoraj. Podobnie, jak każdego innego dnia. Tyle tylko, że wówczas nie były to drzwi wejściowe do klatki schodowej bloku, w którym mieszkała. Wtedy były to drzwi domu, w którym mieszkała wraz z rodzicami.

Westchnęła. Gdy ponownie otworzyła oczy odniosła wrażenie, że na dworze ciemność zamieniła się w szarość. Ale może tak się jej tylko zdawało, bo wzrok przyzwyczaił się do ciemności. A może po prostu budził się kolejny dzień. Wzrok utkwiła w suficie. Zegar nadal tykał miarowo. Ile tak już leżała nie wiedziała. Przestała już liczyć czas. Nawet nie patrzyła na zegarek. Jej dzień odmierzały wschody i zachody słońca. Tak jak tamtego dnia, gdy zatrzasnęły się drzwi do jej serca czuła zapach choinki. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Od tylu lat już spędzane samotnie.

***

Być może to postać fikcyjna. Być może to ktoś z Twojego otoczenia. Mam nadzieję, że nikt z Twojej rodziny. Rozejrzyj się i zastanów, czy ktoś gdzieś nie jest samotny i zrób coś, by nie musiał samotnie spędzać najbliższych świąt Bożego Narodzenia. I nie ważne, czy to ktoś w podeszłym wieku, czy może ktoś zupełnie młody. Samotność zawsze jest smutna. Sprawmy, aby została przerwana!

bottom of page