Nie zamykaj oczu na przemoc wobec dzieci! Reaguj! Masz prawo!
Pan Mądraliński, jest jaki jest. Trudny ma charakter, to niewątpliwe. Ale za to ma dobre serce i jest wrażliwy na niedolę drugiej żywej istoty. Jak jakiś kot czy pies bezpański przypałęta się w jego „okolice”, to zaraz go za pazuchę bierze i do domu targa, by potem domu zastępczego mu wyszukać. Jak któremu ze zwierząt krzywda się dzieje, to nie pozostaje bezczynny. I nie ważne czy czworonóg to czy skrzydlaty jaki jest w biedzie, do weterynarza zawsze go zawiezie i dopilnuje by nieboga stosowną pomoc otrzymała i leczenie. Dlatego też Lokalnym Animalsem przez nas mianowany został! I to zasłużonym! Ale prócz zrywu pomocowego w stosunku do braci mniejszych to i zadatki ma na miejscowego detektywa i obywatela prawa. Rutkowski przy Panu Mądralińskim kuca! Niech no tylko zetknie się z jaką nieprawością czy też szemranymi sprawkami, to natychmiast interweniuje. Na 112 i 997 myślę mają go czasami dość! I tutaj, o dziwo, staje się pomocny jego „trudny” charakter. Bowiem nie popuści, póki interwencja nie zostanie przeprowadzona, a sprawa wyjaśniona i rozwiązana. I wszystko w ramach obywatelskiego obowiązku, czyli za friko! Taką ma widocznie wewnętrzną potrzebę. Zbawić świat przed złem.
A i złu zapobiegł, lub je przerwał niejednokrotnie. Ale o jednej historii musi Matka-kura wspomnieć. Matki zdaniem istotnej, bo na jaw wyszła bezsilność przepisów prawa i organów ścigania. Czy to kwestia niedoprecyzowania tychże przepisów, czy braku wiedzy tych, którzy wiedzę tę posiadać powinni – nie wie Matka. I Wam to poddaje pod ocenę. Matka tylko przytoczy sytuację.
Razu pewnego Matka-kura zapragnęła coś tam upichcić. A że produktu jednego zabrakło do wydumanej potrawy jęła Matka oczami rzęsiście mrugać, głupie miny stroić i głos odpowiednio modulować – a wszystko po to by jej Pan Mądraliński zechciał do sklepu wyskoczyć. Nie byłoby z tym większego problemu, w innych okolicznościach niż podówczas panowały. Wtenczas jednak, jak na złość, auto się spsuło – to po pierwsze, a po drugie – śnieg obfity padał, po trzecie zaś czas to już wieczorny był więc i na dworze było i ciemnawo i dość chłodnawo i wietrznie. No i to przede wszystkim wieczór to pora, w której Pan Mądraliński lubi sobie poleżeć po całodziennej pracy i podrzemać. A tu masz babo placek – ta to zawsze coś wymyśli! Musiała więc Matka-kura bardziej niż zazwyczaj swego uroku osobistego użyć, aby zdopingować swego męża do odziania butków, ciepłych gatków i czapki oraz do spacerku po świeżym powietrzu do sklepu i nazad.
Rad nie rad chłopina poszedł. A jak poszedł, tak przepadł! No to, myśli sobie Matka-kura, narobiłam! Albo go porwali, albo dał nogę. I już oczami wyobraźni widziała ostatnie zdjęcie swego lubego na szklanym ekranie z znanym programie „Kto widział? Kto wie?” i swój płaczliwy występ z apelem „Oddajcie mi mego męża wy porywacze wstrętni!” tudzież „Kochanie, wróć! Czekamy na Ciebie!”. Nim jednak na dobre rozbujała się ze swymi fantazjami i nim tkliwą mowę ułożyła do końca, sygnał telefonu wyrwał ją z urojeń. Patrzy Matka-kura na wyświetlacz, a tam numer Mądralińskiego. Niby kamień z serca spadł, ale jednak i w sercu gdzieś tam zakuło z rozczarowania. A miało być tak pięknie! Kamery, flesze, wywiady! Taka medialna kariera przepadła! Pozbierała się jednak w te pędy, sama siebie ofunkęła za durnotę i sobie samej w nos się zaśmiała, po czym odebrała telefon. A tam, zamiast porywaczy żądających okupu, sam Pan Mądraliński i nie łamiącym się głosem, a rzeczowym coś do niej prawi. Spodziewała się Matka-kura, że zaraz się dowie, że w żadnym sklepie nie było tego czy tamtego i musiał z buta ganiać po mieście, a tu zong! Pan Mądraliński powiedział tylko: „Trochę się spóźnię, bo mam interwencję i jadę właśnie na komisariat. Potem Ci powiem więcej. Dzwonię abyś się nie martwiła. Muszę kończyć. Pa” i tyle go słyszała. Nawet dzioba nie zdążyła otworzyć. Ale w stan oszołomienia wprawił ją jak nigdy i pogoń myśli za rozumem rozbudził. Tyle tylko, że kierunek pogoni nie szedł już ku porwaniom, zabójstwom, czy takim tam tragediom, a raczej w stronę zapytania: „Komu to dzisiaj Mój Miły krwi napsuje a kogo ocali?”. Nim jednak dowiedziała się kto, co i jak – czasu sporo upłynęło. Nawet zdążyła zapomnieć co chciałam ugotować i przyrządziła co innego. Nawet nie śmiała mieć pretensji, że zakupy nie dotarły na czas. Wiedziała, że interwencje w wydaniu Pana Mądralińskiego są ważne i przynoszą wiele dobrego, nawet jeżeli nie dla wszystkich. Ale i zdawała sobie sprawę z tego, że i czas swój mąż dzisiaj już nie jej poświęci – a sytuacji, w którą się uwikłał.
Dzieci więc zdążyły się pospać, chociaż żądne były informacji, Matka-kura zdążyła zrobić to i tamto i dopiero do dom wrócił Śledczy Mądraliński. Od drzwi zawisła Matka-kura na jego wargach i ni jeść, ni pić nie dała póki sprawozdanie nie zostało zdane. A brzmiało ono następująco:
Wiesz, jak już wracałem ze sklepu, to przechodząc koło domu kultury widziałem, jak jakaś babka szarpała dziecko. Jakaś taka stara raszpla. Szarpała tą dziewczynką i darła się do niej: „Ty durna! Jeszcze raz nie będziesz chciała tam wejść, to za włosy cię tam zaciągnę! Wstydu ci narobię!”. I nie dość że ją szarpała i darła się na nią, to jeszcze ją po głowie trzepnęła. Popatrzyłem się na tę starą wariatkę i na tę płaczącą dziewczynkę mijając je i skręciłem już w naszą ulicę z myślą by wrócić do domu. A że powoli szedłem, bo ślisko było, to i słyszałem jak ta stara wariatka się na tym dziecku wyżywała, bo szły tą samą ulicą. A ta mała tylko płakała i mówiła: „Przepraszam babciu. Przepraszam babciu”. Już miałem skręcać w nasze podwórze, ale przystanąłem i poczekałem, aż mnie miną. I gdy już mnie mijały to nie wytrzymałem i wywaliłem do starej: „Czemu się pani znęca nad wnuczką?”. I gdyby się nie odezwała stara raszpla, to pewnie bym machną ręką i poszedłbym do domu. Ale ta do mnie wyskoczyła: „A co to pana obchodzi? Nie pana dziecko, nie pana sprawa!” i pociągnęła dziewczynkę tak, aż mała prawie że się wywaliła. To ja długo nie myśląc poszedłem za nią. I mówię do niej „Może to nie moje dziecko, ale na pewno moja sprawa. Znęcanie się psychiczne i fizyczne nad dziećmi jest zabronione. I nie ważne czy znęca się obcy czy rodzina”. Stara, nie stając oczywiście, odwróciła się i do mnie: „No i co mi pan zrobi? Zadzwoni pan na policję?”. No i tutaj przegięła. Więc ja długo nie myśląc za telefon i wykręcając numer mówię jej: „Tak właśnie zrobię. I to w tej chwili”. Stara stanęła i patrzy się na mnie jak na wariata. Nawet ta mała przestała płakać – i też się przyglądać zaczęła. Po dwóch sygnałach odebrała dyspozytorka, więc tak z grubsza przedstawiłem jej sytuację i poprosiłem o interwencję. Gdy stara posłyszała, że ja rzeczywiście robię zgłoszenie to ruszyła z buta i to z takim przyśpieszeniem, że hej. Więc ja walę za nią, ciągle rozmawiają z dyspozytorką, która pyta mnie o lokalizację. Więc jej spokojnie tłumaczę, że aktualnie znajdujemy się tu i tu, ale że obiekt zmienia miejsce położenia więc za chwilę może lokalizacja się zmienić, na co dyspozytorka do mnie: „To pan ją zatrzyma”. Myślę sobie – ot następna mądra – i mówię: „A jak to sobie pani wyobraża? Że mam niby złapać kobietę za rękę i trzymać? Czy przypadkiem to pod napaść nie będzie można podciągnąć potem? Albo jakie molestowanie?”. Dyspozytorka niechętnie, ale zgodziła się z moimi słowami i nie rozłączając się ze mną, skontaktowała się z miejskim komisariatem, a potem mnie z nimi, bym im podał aktualne miejsce, w którym znajdowała się nasza trójca. Całe szczęście, raszpla – słysząc całą tę rozmowę zatrzymała się i grzecznie czekała. Może zreflektowała się, że i tak za nią pójdę, nawet jeżeli by poszła do domu. W niecałe dwie minuty i radiowóz podjechał. Zapakowali więc nas do wozu i spisali wstępne zeznania. Ale co najciekawsze, to to co powiedział policjant, a raczej pytanie jakie mi zadał: „To co my teraz mamy zrobić?”. Normalnie ręce mi opadły. „No, jak to co? To wy przyjmujecie zgłoszenie i nie wiecie co macie robić?”. Okazało się, że nie wiedzą. Więc im powiedziałem, że ja chcę złożyć zeznania i niech on, znaczy ten policjant, gdzieś dzwoni i się dowiaduje o procedurę. Zadzwonił w jedno miejsce, potem drugie i powiedział, że musimy jechać na komendę. Oczywiście stara zaczęła się coś tam mętnie tłumaczyć. No, ale było już za późno, bo ta jej wnuczka to jakby nie pierwszy raz już była w takiej sytuacji, zaczęła sama składać zeznania. Aż mnie to zadziwiło. Tak było w tym radiowozie, a potem i na komisariacie. Na wszystkie pytania odpowiadała zupełnie bez stresu. Jak się potem okazało, to była dziewczynka, która była w rodzinie zastępczej, a ta stara raszpla to jej przyszywana babka. Już nie czekałem aż ją przesłuchają. Wróciłem do domu. Upewniłem się tylko, że dziewczynka zostanie do domu odwieziona i że policja sprawdzi co tam w domu się dzieje.
I tak pozostawiwszy sprawy Pan Mądraliński powrócił do domu.
Historia ta miała miejsce jakiś czas temu i nie zna Matka jej finału. Pan Mądraliński jako świadek nie musi być chyba informowany o tym jaki obrót sprawa obrała i czy, a jeżeli tak, to jak się zakończyła. Ale zdaniem Matki nie mogła pozostać bez echa – tym bardziej, że sytuacja opisana dotyczy rodziny zastępczej. Chociaż kto wie, biorąc pod uwagę, że policja nie zna procedur obowiązujących w przypadku takich właśnie interwencji. Matka ma nadzieję, że ten stan niewiedzy nie dotyczy to wszystkich funkcjonariuszy.
I jeszcze jedno. Gdyby każdy w taki sposób, jak Pan Mądraliński, zachowywał się w obliczu krzywdy innych osób, to nie byłoby też cichego przyzwolenia na to, aby sytuacje takie miały miejsce. Nieprawdą jest bowiem, że nie należy się wtrącać w życie innych. Zwłaszcza gdy życiu temu zagraża jakiekolwiek niebezpieczeństwo – chociażby to byłoby tylko psychiczne znęcanie się, którego nie widać, a które tak czy siak w skutkach będzie poważne. Zwłaszcza, gdy dotyczy ono dzieci!