Płynie w nas hrabioska krew
Heniek często mawiał – oczywiście po pijaku – że z hrabioskiej* rodziny pochodzi. Że, mimo, iż jakieś dobra jego przodków na zmarnowanie poszły, to jednak w jego żyłach krew szlachecka płynie. Uwielbiał pławić się w swoim wielkopańskim pochodzeniu, które mimo braku potwierdzenia, głęboko utkwione były w jego świadomości. Do tego stopnia, iż i dzielił on nieistniejące włości między swe dziedziczki. Oczywiście żadna część tego spadku nie przypadała, według hrabiego Heńka, jego połowicy – Orszuli, która złą kobietą była. Nie szanowała Heńka w należyty sposób i honorów mu dostatecznych nie oddawała. Takie przynajmniej Heniek miał poczucie. Nie mógł zatem hrabia Henryk von de Bidegoni z faktem tym przejść do porządku dziennego, a cóż dopiero fakt ten zaakceptować.
Ponoć hrabioskie włości w bardzo miłych okolicznościach przyrody stały. Nad szemrzącą wodą jeziora o głębi niezmierzonej, w zielonym cieniu drzew, które pamiętały przodków ich przodków, wśród zapachu niosącego się z pól szerokich kolorowym kwieciem malowanych. Ot, taki to był z Heńka hrabia. Jak nie omieszkała Orszula dodawać przy tym wątku krajobrazowym, że Heniek to hrabia znad „żabianki” był, nie zaś znad wody o czeluściach nieznanych, w której to miejscowe chłopaki kije moczyły i łapały płazy, które potem nadmuchiwali. Ale pewnie po złośliwości to mówiła, wiedząc, że Heniek ją wydziedziczył. Nie ma innego wytłumaczenia. No, może prócz tego malutkiego niuansu, że nigdy Matka-kura, ani jej siostry dziedziczki owych włości nie widziały. Nawet chociażby na jakiej fotografii starej. Nigdy!
Ale co się dziwić. Toż, według słów Heńka, włości jego rozgrabione zostały po wojnach. I i tych światowych, i tych mniej światowych – rodzinnych. Ale wrócić miały do Heńka, tego był pewien. Nie był jedynie pewien kiedy to nastąpi. Ale że chłopak cierpliwość miał, to i czekanie nie było dla niego straszne. Przynajmniej tak mówił Heniek. Fakt, że nijak to się miało do zachowania heńkowego, w którego krzty cierpliwości widać nie było. Miotał się chłopak nie raz i nie dwa, gdy coś nie według jego myśli poszło. Walił na oślep i z zapałem takim, że strach było. Zwłaszcza, gdy Orszula nie była taka, jaką sobie zaplanował, tudzież dziatki jego, które w ogóle nie zachowywały się po pańsku. Ale miał i na to chłopak wytłumaczenie. Guzowska krew! Zaraza, która dziatki jego skalała. A wszystko przez Orszulę.
Ale kto by dalej ten wątek ciągnął i po co? Toż przesadą byłoby, aby do Heńka mieć pretensje, że manierę hrabioską miał. Toż mu w żyłach krew hrabioska płynęła jak nikomu innemu. A wiadomo hrabia to hrabia. Dyscyplinę trzymać musi. Toż Panem i Władcą jest, całego świata niemalże, nie tylko swych włości i „żabianki”. Z racji samego tytułu chociażby. No i oczywiście swych włości. Bo jakiż by był z Henryka hrabia, gdyby posłuchu nie miał i poszanowania, i w domu, i w zagrodzie. Wprawdzie zachowywał się Heniek bardziej jak hrabia val Godesko, niż jak hrabia von de Bidegon. Ale kto hrabiemu zabroni?
Ale wracając do owych włości. Czy stan faktyczny włości hrabioskich Heńka znaczenie miały, biorąc pod uwagę to, że heńkowe ego było zaspokojone? Dzięki tej świadomości dumnie głowę nosił, nacisk na ą i ę kładł i znacząco mlaskał mówiąc, podnosząc szklankę do ust malutki paluszek odchylał dla podkreślenia swego pochodzenia. Czy to coś złego? Toż nic. Hrabia to hrabia. Chociażby i von de Bidegoni.
Taka to historia. Matka zatem nie ma co narzekać na życie. Po co się martwi tym, że ją dzisiaj na własny kąt nie stać i z miesiąca na miesiąc koniec z końcem trudno związać. Toż przecież, gdy już hrabia Henryk żywot swój marny na tym ziemskim padole zakończy, dziedziczyć będzie taki majątek, że pewnie nie będzie wiedziała co z nim zrobić. Na pewno jednak będzie pławiła się Matka z Cipciakami w luksusie i nogi moczyć będzie w żabiance. No i oczywiście nazwisko rodowe mus będzie przyjąć na siebie. Uważajcie więc, bo niebawem pisać do Was będzie Matka von de Bidegoni.
* hrabioska nie hrabiowska