Nie taki diabeł straszny, jak go malują, czyli zosine sposoby na to, jak wykiwać Pana Stressa - częś
„Nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Takim oto zdaniem ja, Matka-kura, skwitowałabym stres. Ale Matka-kura swego czasu była „inżynierem” od stresu. A jak! Więc się stresu nie boi. Poznała typa dogłębnie, rozgryzła, ujarzmiła i podporządkowała sobie. Trochę to trwało, ale warto było. Teraz uczy swoje dziewczęta, jak drania sobie podporządkować, a i być może tak przerobić, by i jakie korzyści mieć z niego. No i ostatnio Matka-kura dostała próbkę tej swojej matczynej nauki.
Nie dalej jak w poniedziałek Kurkę-podlotkę dopadł – fakt, że spodziewany, ale jednak nie mile widziany – stres. Oj jak dziecko męczył! A jak zniechęcał. Jak to zaburzał jej uporządkowany świat! A Kurka strasznie nie lubi, aby w jej świecie był nieporządek! Oj, nie lubi! Nie cierpi takiego rozmemłania, braku stałości, a nade wszystko – gdy się w swoich ściśle określonych godzinach nie mieści. Dezorganizacja jest czymś, co nie mieści się w pojęciu pierworodnej córki Matki-kury. A, że był to przeddzień jakiegoś ważnego sprawdzianu, to od rana już wszystko było nie tak jak zwykle.
Do szkoły poszła Kurka na późniejszą godzinę – a wstała jak zwykle więc czekać musiała. W szkole zamiast lekcji jakieś zajęcia bez sensu. Zamiast wyluzowanej pani wychowawczyni, jakiś kaktus co kole. Zamiast koleżanek – rozhisteryzowane panny. Natomiast koledzy zamienili się w totalnych matołków.
Po szkole do domu. Ale i tu dezorganizacja totalne. Obiadu nie było, bo Matka w wir nowej pracy się rzuciła i strawy, jak to zwykle bywało, nie przyrządziła. Mus był czekać. A do tego nagliło by do sklepu skoczyć jeszcze, bo raptem wszystkie linijki diabeł ogonem przykrył. Dzień koszmarny! Ale jakoś upłynął. Wprawdzie nie według harmonogramu, ale jeszcze dało się jakoś go znieść.
Ostatecznie w ciągłym ruchu, z dostępem do tlenu i odpowiednio odżywiony organizm jakoś dał radę. Nie co dzień taka sytuacja się zdarza. I już już pod wieczór, gdy Kurka była niemalże pewna, że ten zwariowany dzień dobiega końca, odezwał się on… Pan Stressss. Nawet kot by się takiego wystraszył!
Nastroszył się na dziecko i się gapi! Pewnie myślał, że jak tak się na nią pogapi, to coś zdziała. Ale o nie, nie. Nie tak łatwo Kurkę wybić z pantałyku. Ma dziewczyna swój plan dzienny i nie da byle Stresowi wziąć się pod włos. Jak tylko poczuła jego obecność, zaraz go zlokalizowała, dokładnie obejrzała i stwierdziła, jak echo powtarzając po Matce:
- Nie taki diabeł straszny, jak go malują!
Pobrała kartkę i długopis i dalejże wypisywać, jak by to wieczór zorganizować, aby Pana Stressa wykiwać, a i jeszcze skorzystać coś dla siebie. Napisała więc na zielonej karteczce następujące punkty:
pożywna kolacja
ziółka
kąpiel relaksacyjna
przytulanki
muzyka relaksacyjna
dobra lektura
świeże powietrze
gimnastyka
rozmowa z najbliższymi
śmiechoterapia
sen.
Z takim oto planem, przystąpiła do działania. Bo u Zosi od planu, do czynu, to tylko jeden maleńki krok.
Taka oto udana córka Matce się trafiła. A do tego zaplanowana w stu procentach. Czasami, wierzcie mi, aż do bólu… Ale za to najukochańsza na świecie! I wyjątkowa!
No, a w kolejnych wpisach, tak pokrótce Matka-kura, jako ten „inżynier” od stresu, dopełni toku myślenia swojej pierworodnej, argumentując jej poczynania i dając dowód na to, że dziecko w pełni miało rację, ciesząc przy tym michę, że jej nauki nie idą w las.