Kij czy marchewka ?
Nieważne, czy mamy dzieci czy nie, zawsze jednak wiele mamy do powiedzenia w kwestii wychowywania. Przecież jesteśmy dorośli, to wiemy najlepiej, co dla dzieci jest najlepsze. Wcale przy tym nie musimy pytać dzieci. Bo i po co? Też przecież byliśmy dziećmi, i to, jak nas nasi rodzice wychowywali, wcale na złe nam nie wyszło. Dziwne przy tym jest tylko jedno. Jaką mamy łatwość zapominania tego, co czuliśmy, gdy sami byliśmy dziećmi.
Matka-kura doskonale pamięta, jak bardzo bała się kar, z premedytacją wymierzanych przez rodzicielkę, jak bolały ją słowa wywyższania dzieci sąsiadki nad nią samą, jak brakowało jej tego, by ją rodzicielka ot tak po prostu, przytuliła ją, jak oczekiwała, że w końcu usłyszy z jej ust, że ją kocha, rozumie i że jest najważniejsza dla niej na świecie. I o ile cięgów doczekała się nie raz, tak samo jak i destrukcyjnej krytyki, o tyle słów miłości i chociażby najmniejszego przytulnego gestu nie doczekała nigdy.
Ojca mała Matka jakby się mniej bała, bo był bardziej przewidywalny. Agresywnie działał wyłącznie po pijaku. Na trzeźwo był wycofany z wychowania i udawało się, że nic nie widzi.
Zimny wychów – tak by Matka-kura określiła sposób, w jaki wychowywali ją rodzice, przy czym najczęściej stosowaną metodą, używaną przez rodzicielkę, była metoda kija.
Metoda kija polega na każdorazowym wymierzaniu kary. Zazwyczaj cielesnej. Najczęściej, w przypadku środków wychowawczych stosowanych przez rodzicielkę Matki-kury, jest to jednak „pasowanie", czyli lanie w dupę pasem lub rzemykiem, tudzież w dupę lub przez łeb ręką. Ale to nie wszystko.
Metoda kija ma również swój wymiar niefizyczny, bardziej wysublimowany, który mieści się przedziale od samokarania się dzieci (na przykład na „karnych jeżach"), poprzez odmawianie dzieciom rodzicielskich uczuć (na przykład zmuszanie dziecka do samodzielnego usypiania), a kończy na najzwyklejszym manipulowaniu emocjami dziecka (wmawiając dziecku, że jego zachowanie może przyczynić się do choroby, czy nawet śmierci rodziców). Takie tam dyrdymały wychowawcze. Czyli wszystko to, czego dzieci nie powinny nigdy usłyszeć od dorosłych.
Metoda kija może, owszem, doraźnie mogą sprawić, że rodzice osiągną swój „wychowawczy" cel. Ale w konsekwencji uczą tylko dziecko siłowego rozwiązywania problemów, a także psują swoje relacje z dzieckiem. Kara, czyli siłowe zmuszanie dziecka do podporządkowania się, wywołuje bowiem w dziecku nic innego, jak tylko falę negatywnych emocji: począwszy od buntu i gniewu przez poczucie bezradności aż do walki o to, żeby udowodnić, że może się nam przeciwstawić.
Bywają również rodzice, którzy stosują zupełnie skrajną metodę wychowawczą – czyli metodę marchewki. Metoda marchewki promuje spolegliwość dzieci różnymi formami nagród. Począwszy od przysłowiowego cukierka, a skończywszy na nagrodach o dużej wartości finansowej. W metodzie marchewki nie mają jednak racji bytu same pochwały. No, chyba że jednorazowo. Drugi raz dziecko, na którym stosowana jest tego rodzaju metoda, nie da się nabrać.
Oczywiście nie jest wykluczone, że metoda marchewki nie może polegać na wyłącznym chwaleniu. Oczywiście, że może. Ale tutaj to już konsekwentnych rodziców trzeba, aby na pochwałach li i wyłącznie zechcieli poprzestawać. I to nie przed, a po danym zachowaniu dziecka.
Zazwyczaj jednak, metoda marchewki oparta na nagradzaniu oczekiwanych zachowań, jest zwykłym przekupstwem, które następuje jeszcze przed wystąpieniem danego zachowania dziecka. I wydawałoby się, że kara i nagroda to dwie zupełne metody wychowawcze. A tu jednak niespodzianka. Są to bowiem dwa bieguny tej samej metody wychowawczej, która ma zadziwiająco wiele wspólnego z tresurą.
Bywa też jednak, że rodzice decydują się na nagradzanie dzieci po tym już, jak dziecko spełni ich oczekiwania. Ma wówczas miejsce metoda kija i marchewki. W metodzie tej, kary (symbolizowane przez kij), są wymieszane z oferowanymi nagrodami (marchewka). Kij i marchewka, mają wpływać na motywację dziecka. Zwraca Matka-kura jednak uwagę na to, że jakkolwiek metoda ta, choć spośród tych trzech wydaje się najlepsza, to jednak tylko się taką wydaje. Dlaczego?
Otóż dlatego, że może być zgubna – to po pierwsze, a po drugie – w dłuższym okresie stanowić też może czynnik demotywujący. No bo, nawet jeżeli dziecko uniknie kija, a dostanie marchewkę, to przecież, tak czy siak, klątwa kija nad nim zawsze wisi. Więc niby nie ma kary, a jednak jest. Więc czy tak naprawdę dziecko jest takie, jakim oczekuje go widzieć rodzic z własnej woli, czy raczej ze strachu? I czy ta marchewka będzie tego rekompensatą i czy na długo starczy. Może na krótką metę i tak. Ale czy na zawsze?
Jak zatem wychowywać dzieci?
Zdaniem Matki-kury przede wszystkim miłością. Dzieci potrzebują być kochane bezwarunkowo – to daje im solidny fundament na przyszłość.
Dzieci winny zatem być wychowywane nie karami, nie nagrodami, a miłością. I pochwałami. Każda pochwała wywiera bowiem na dziecku inny rodzaj presji. Ale jest to presja wynikająca z jego własnej, wewnętrznej potrzeby. Wie dziecko bowiem, że zostało zauważone i pochwalone, i wie, że nadal musi robić, mówić i zachowywać się poprawnie. Nie. Nie po to by być kochanym, bo miłość rodziców nie jest żadnym warunkiem. Ale po to, by kochający go rodzice byli z niego jeszcze bardziej dumni. W konsekwencji dziecko stara się być mądre, grzeczne, ambitne. I nie dlatego, że tak jest dobrze, ale dlatego, że wtedy zawsze zostaje dostrzeżone i dostaje dowody miłości.