Hu-hu-ha, hu-hu-ha! Zima nie jest zła! Czyli zimowe zabawy na śniegu.
Zima. Ulubiona pora Matki-kury. Zwłaszcza taka okryta bielą. Od razu Matka wpada w nastrój przedświąteczny, co ma wpływ na jej stan ducha i zachowanie. A, wierzcie Matce, to się udziela! Po prostu rwie się Matka do życia i chciałaby je tak całymi garściami! Taka to ta zima jest właśnie. Ni chłód, ni mróz Matkę nie rusza, gdy wokół taka piękna aura.
Nawet i temperatura na grubym minusie Matki nie wzrusza. Ani trochę. Odziewa ciepłe gatki i dalej hulaj dusza z Cipciakami! Na śnieg! Na saneczki! I nie to, żeby Matka-kura jedynie saneczki ciągała! O nie! Jak ta lala śmiga Matka z górki na pazurki, jak za dawnych czasów!
A dawne czasy miło jest czasami powspominać. Zwłaszcza te, gdy człowiek beztrosko – jak teraz jego własne dzieci – podchodził do wszystkiego co go otaczało. Gdzie by to Matka za berbecia pomyślała, że zjeżdżanie z górki wprost na ulicę może być niebezpieczne! A gdzie tam! Raczej było ekscytujące. Jedna osoba stała na czatach i, gdy w odpowiedniej – nie pamięta Matka czy według jakich kryteriów – odległości znajdował się pojazd mechaniczny, dawała znać i można było jechać. Aż się dziwi Matka, że my – wszystkie dzieci z tamtych czasów – przeżyłyśmy nasze dzieciństwo, i to z wszystkim członkami na miejscu i bez żadnych poważniejszych wypadków, poza małymi złamaniami czy zadrapaniami. Jak sobie pomyśli Matka, że jej Cipciaki miałyby tak samopas biegać po ulicy, i to do ciemnej nocy, to włos się Matce na głowie jeży i zadaje sobie Matka pytanie: A GDZIE BYŁA MOJA RODZICIELKA? No wie oczywiście Matka gdzie. W domu. Ale, że brak było zainteresowania z jej strony tym, co robią jej dzieci? Tego Matka nie rozumie! A może interesowała się – a to my jej nie słuchaliśmy?
Teraz to już mniejsza z tym. Jam Matka-kura poprzysięgłam sobie być dobrą matką. Nie to, że bez wad. Ale taką, do której jej własne dzieci lgną, a nie od niej stronią.
No, ale miało być o zimie, a znowu jest o Matce. Tak jakoś ma Matka, że zawsze ostatecznie o sobie piszę. Hmm. Może powinna nad tym popracować, i to zmienić? No dobrze, zastanowi się nad tym Matka później. Doda tylko, że to wspomnienie z dzieciństwa nie wylazło ot tak, jak szydło z worka – zupełnie niespodziewanie. Wczoraj akurat przechodziłyśmy z Cipciakiem-Małym przez ulicę, na której, a może która mnie wychowywała, i moja osobista córka zwróciła uwagę na to, że tuż przy samej szosie, gdzie samochodów jak na Marszałkowskiej w samej stolicy, dwóch chłopców zjeżdżało na sankach. Z tej samej górki co Matka niegdyś. Była wręcz oburzona, że chłopcy tak nieodpowiedzialnie – takiego właśnie słowa użyła – NIEODPOWIEDZIALNIE – zjeżdżają sobie na saneczkach prosto pod koła samochodów. Wprawdzie żaden nie wyjechał dalej niż na chodnik, zapewne mając opanowaną sztukę hamowania butem, to jednak rację miało matczyne dziecko, że było to niebezpieczne. Zresztą tak dla tych chłopców, jak i dla przechodniów, których przecież mogli strącić wprost pod koła rozpędzonego samochodu. I znowu zadała sobie Matka pytanie: GDZIE JEST ICH MATKA?!
Dlatego ja, Matka-kura, z moimi Cipciakami chadzam na bezpieczne górki. Do pobliskiego parku, gdzie góreczka saneczkowa jak te marzenie!
A i tam nie puszcza Matka swego drobiu samopas, tylko – pod pretekstem nadzoru – sama oddaje się zabawie. A czy to koniecznie musi być Matka-kura taką sztywną matką, co to tylko stoi i się przygląda – przytupując nogami z zimna? Nie musi! Cudnie przecież jest tak zjeżdżać! Chociaż to wdrapywanie się pod górkę… Ale daje Matka radę!
Ale samo saneczkowanie to nie wszystko. Zwłaszcza przy tak pięknie bielejącym się śniegu. Takim świeżuśkim i zupełnie niezadeptanym. Natura wzywa. Aż grzech nie zrobić na takim śniegu śniegowego anioła. Zwłaszcza gdy gatki ma się na kuprach ciepłe. W tym celu należy zalegnąć na białym puchu i wymachując górnymi i dolnymi kończynami wykonać popisowe wręcz anioły. Pyszna zabawa!
No i oczywiście nie można zapomnieć o lepieniu bałwana. Odkąd Matka pamięta, to zawsze, gdy tylko śnieg dał się zlepiać, to taki dumny, przeogromnych rozmiarów bałwan stawał na podwórku przed domem. Z oczami z węgielków, nosem z marchwi, garnkiem na głowie, szalikiem owiniętym na szyi i z miotłą, którą miał wyganiać oprawców z podwórka. Nie kto inny, a Heniek zawsze był „sprawcą” takiego bałwana! Były to nieliczne chwile z Heńkiem, które wspomina Matka z radością. I mimo, że wiele bałwanków widywała i widuje Matka, to jednak nikt jeszcze nie przebił takiego Heńkowego bałwana – nawet sama Matka!
Inną, super zabawą zimową jest wojna na kule śniegowe. Gdy Matka była małą dziewczynką, to nawet odbywały się zimowe zawody na śnieżki. W tym celu budowało się najpierw fortecę z kul śniegowych – taki mur obronny, a potem lepiło się całe góry śniegowych kul. Taki arsenał ze zgromadzoną śniegową amunicją to było coś! Same przygotowania do „wojny” na śnieżki było świetną zabawą przynajmniej na pół dnia. Bo sama już walka na śnieżki, chociaż też ekscytująca, to trwała tylko chwilę. Do wyczerpania zapasów, ewentualnego dorabiania naprędce dodatkowych kilku śnieżek. Za to była bardzo wyczerpująca! Do tego stopnia, że po niej to tylko można było siedzieć w zaciszu arsenału, lub z dwóch arsenałów zrobić jedno wspólne igloo lub labirynt – im wyższy, tym lepszy!
Ze śnieżkami, gdy nie ma tylu osób, by można było zrobić „wojnę”, można zrobić zawody śniegowe, w tym:
[if !supportLists]„wyturlanie” największej kuli,
[if !supportLists]„śnieżka ręczna” na śniegu – podobna do piłki ręcznej, tylko zamiast piłki jest dość duża śnieżka, którą się między sobą przerzuca i strzela się nią gole; gdy śniegowa „piłka” się zniszczy, szybko robi się nową i gra się dalej; oczywiście zwycięża ta drużyna, która strzeli więcej bramek;
[if !supportLists] [endif]rzucanie śnieżką do celu – cel może być „pionowy” – na ścianie budynku lub „poziomy” – bezpośrednio na śniegu,
[if !supportLists]śniegowa gra w klasy – identyczna jak ta, w którą gra się latem na chodniku; w zimie klasę rysujemy na śniegu, a za kamyczek służy nam mała śnieżka; zasady są te same – komu pierwszemu uda się przejść całą klasę,
[if !supportLists][endif]zimowy tor przeszkód – do którego nie potrzeba wiele: kilka niewielkich kul, które trzeba przeskoczyć, patyki, które tworzą trasę slalomu; wygrywa najszybszy i najbardziej zwinny! ale można oczywiście utrudnić zadanie - na przykład pokonać tor skacząc na jednej nodze.
Zabaw na śniegu jest całe mnóstwo. Te, które opisała Matka, należą do zabaw zimowych, w które Matka bawiła się za maleńkości lub w które bawi się z Cipciakami jeszcze dzisiaj. Kto zna jakieś może się z Matką podzielić swoim doświadczeniem i wspomnieniami pozostawiając komentarz pod postem. Kto nie wie, w co się bawić zimą na dworze może śmiało skorzystać z matczynych propozycji.
Wesołej zabawy!