Matka na pełnym etacie
Etat, to stała posada na stanowisku przewidzianym w planie etatów, i z wynagrodzeniem według taryfikatora instytucji zatrudniającej. Tak przynajmniej wynika z litery prawa i literatury przedmiotu. A prawo, to prawo! Nie ma co nad nim dyskutować. Nie ma co też rozkminiać nad raz na zawsze ustalonymi definicjami. Tak przynajmniej mogło by się wydawać. Z jednym małym wyjątkiem.
Gdy instytucją zatrudniającą jest najmniejsza komórka społeczna, jaką jest rodzina, w której – z racji macierzyństwa – otrzymało się etat matki, to kwestia wynagrodzenia i planu etatowego zaczyna być sporna.
Zacznijmy od planu etatowego. Praca w maksymalnym wymiarze czasu dopuszczonym prawem i regulaminem instytucji zatrudniającej, to pełny etat. I tu wszystko jest jasne. Żadnych wątpliwości. Prawo dopuszcza jednak zatrudnienie w niepełnym wymiarze czasu pracy, czyli na „część etatu”, przy czym ta część, oznaczana zwyczajowo ułamkiem naturalnym, może być dowolnie ustalona w umowie o pracę. Niestety, nie w przypadku macierzyństwa. W instytucji, jaką są pielesze domowe, nie dzieli się etatu na części. Albo się jest matką, albo się nią nie jest, i tyle. Nic nie ma na „pół gwizdka”. Nie ma też dni wolnych, nie ma urlopów, ani wypoczynkowych, ani na żądanie. Ba! Nawet tych bezpłatnych urlopów nie ma.
Ponadto, mimo iż zabronione prawem jest zatrudnienie u jednego pracodawcy na więcej niż cały etat, to matka w domu zasuwa czasami za dwóch. Na przykład w takiej sytuacji, gdy jest matką samotnie wychowującą, a ojciec wyłącznie na weekendy – i to co drugie jeżeli w ogóle – się pojawia. W takiej sytuacji ma nawet gorzej od ojca, który na etacie tacierzyńskim obraca kilku „pracodawców”.Bo tenże tylko w weekendy etacik obrabia i to w ściśle określonych godzinach. A nawet jeżeli suma jego „etatów” przekroczy jedność, to ma przynajmniej nocne zmiany z głowy.
Gorzej ma jednak ta matka, która prócz etatu domowego, jakby nie było dwudziestoczterogodzinnego – ma inny etat. Po wypełnieniu obowiązków rodzicielskich leci z językiem na brodzie do innego pracodawcy, by tam przez osiem godzin pełnić rolę sekretarki, sklepowej czy sprzątaczki, i natychmiast po tych ośmiu godzinach wraca, by zająć się domem. Zdawać by się mogło, że etat ten powinno się traktować jako „dorywczy”, gdyż z tego etatu chociaż jakaś zapłata, z której cokolwiek dla matki zostanie.
I w tym miejscu dochodzimy do wynagrodzenia i do taryfikatora instytucji „zatrudniającej”. Zgodnie z zapisami prawa, płaca (inne nazwy pensja, wynagrodzenie, zapłata, gratyfikacja), to ogół wydatków pieniężnych i innych świadczeń wypłacanych pracownikom z tytułu zatrudnienia. Obejmuje ona wypłaty pieniężne, inne świadczenia oraz wartość tak zwanych świadczeń w naturze lub ekwiwalenty. I wszystko jasne. Okazuje się, że bycie matką na etacie nie jest gratyfikowane w formie pieniężnej. Owszem, ma ona przekazywane środki na realizacje zadań związanych z wykonywaną pracą, lecz kwoty te mają ściśle określone cele i – co fakt to fakt – związane są wyłącznie z potrzebami uzasadnionymi i wynikającymi bezpośrednio z potrzeb wychowywanych dzieci. Nic dla matki. No, może resztki ze stołu.
Za to zatrudnienie na etacie matki daje matce cały wachlarz benefitów. Przede wszystkim i chyba najważniejszym świadczeniem pozapłacowym jest uśmiech dziecka, jego spokój i zaufanie. Zwierzenia z problemów wieku dorastania, opowiastki o kolegach i koleżankach. Całusy i przytulanki o każdej porze dnia i nocy. Tak, to największe wynagrodzenie dla matki na pełnym etacie.
Poza tym pozostaje matce swoboda organizacji pracy uzależniona jedynie, jeżeli ma się już starsze dzieci, planami lekcji i zajęć dodatkowych. Niemniej mimo tego ograniczenia pozostaje matce elastyczność w miejscu pracy. Pomaga to niejednej matce w tym by zachowywać równowagę pomiędzy macierzyństwem, a chociaż namiastką prywatnego życia. Zawsze znajdzie się czas na książkę, na zrobienie sobie maseczki, kąpiel w wannie pełnej piany, czy chociażby na drzemkę.
Bywa jednak, co dla Matki-kury jest zupełnie niezrozumiałe, że etat matki może „wakować”, czyli pozostawać wolny. Bywają matki, które z własnej porzucają „robotę”. Bywa. Taki „etat” oczywiście można „obsadzić”: babcią, „ciocią”, nianią czy „nową mamą”. I tak zazwyczaj się dzieje. Ale i bywają sytuacje, gdy matczyny etat zostaje zamrożony. I nikt nie może zająć miejsca matki. Bo takie to już matki są. Najlepsze!