top of page

Polub nas na FB!

Ostatnio dodane posty

Nie zamykaj oczu na przemoc wobec dzieci! Reaguj! Masz prawo!

Pan Mądraliński, jest jaki jest. Trudny ma charakter, to niewątpliwe. Ale za to ma dobre serce i jest wrażliwy na niedolę drugiej żywej istoty. Jak jakiś kot czy pies bezpański przypałęta się w jego „okolice”, to zaraz go za pazuchę bierze i do domu targa, by potem domu zastępczego mu wyszukać. Jak któremu ze zwierząt krzywda się dzieje, to nie pozostaje bezczynny. I nie ważne czy czworonóg to czy skrzydlaty jaki jest w biedzie, do weterynarza zawsze go zawiezie i dopilnuje by nieboga stosowną pomoc otrzymała i leczenie. Dlatego też Lokalnym Animalsem przez nas mianowany został! I to zasłużonym! Ale prócz zrywu pomocowego w stosunku do braci mniejszych to i zadatki ma na miejscowego detektywa i obywatela prawa. Rutkowski przy Panu Mądralińskim kuca! Niech no tylko zetknie się z jaką nieprawością czy też szemranymi sprawkami, to natychmiast interweniuje. Na 112 i 997 myślę mają go czasami dość! I tutaj, o dziwo, staje się pomocny jego „trudny” charakter. Bowiem nie popuści, póki interwencja nie zostanie przeprowadzona, a sprawa wyjaśniona i rozwiązana. I wszystko w ramach obywatelskiego obowiązku, czyli za friko! Taką ma widocznie wewnętrzną potrzebę. Zbawić świat przed złem.

A i złu zapobiegł, lub je przerwał niejednokrotnie. Ale o jednej historii musi Matka-kura wspomnieć. Matki zdaniem istotnej, bo na jaw wyszła bezsilność przepisów prawa i organów ścigania. Czy to kwestia niedoprecyzowania tychże przepisów, czy braku wiedzy tych, którzy wiedzę tę posiadać powinni – nie wie Matka. I Wam to poddaje pod ocenę. Matka tylko przytoczy sytuację.

Razu pewnego Matka-kura zapragnęła coś tam upichcić. A że produktu jednego zabrakło do wydumanej potrawy jęła Matka oczami rzęsiście mrugać, głupie miny stroić i głos odpowiednio modulować – a wszystko po to by jej Pan Mądraliński zechciał do sklepu wyskoczyć. Nie byłoby z tym większego problemu, w innych okolicznościach niż podówczas panowały. Wtenczas jednak, jak na złość, auto się spsuło – to po pierwsze, a po drugie – śnieg obfity padał, po trzecie zaś czas to już wieczorny był więc i na dworze było i ciemnawo i dość chłodnawo i wietrznie. No i to przede wszystkim wieczór to pora, w której Pan Mądraliński lubi sobie poleżeć po całodziennej pracy i podrzemać. A tu masz babo placek – ta to zawsze coś wymyśli! Musiała więc Matka-kura bardziej niż zazwyczaj swego uroku osobistego użyć, aby zdopingować swego męża do odziania butków, ciepłych gatków i czapki oraz do spacerku po świeżym powietrzu do sklepu i nazad.

Rad nie rad chłopina poszedł. A jak poszedł, tak przepadł! No to, myśli sobie Matka-kura, narobiłam! Albo go porwali, albo dał nogę. I już oczami wyobraźni widziała ostatnie zdjęcie swego lubego na szklanym ekranie z znanym programie „Kto widział? Kto wie?” i swój płaczliwy występ z apelem „Oddajcie mi mego męża wy porywacze wstrętni!” tudzież „Kochanie, wróć! Czekamy na Ciebie!”. Nim jednak na dobre rozbujała się ze swymi fantazjami i nim tkliwą mowę ułożyła do końca, sygnał telefonu wyrwał ją z urojeń. Patrzy Matka-kura na wyświetlacz, a tam numer Mądralińskiego. Niby kamień z serca spadł, ale jednak i w sercu gdzieś tam zakuło z rozczarowania. A miało być tak pięknie! Kamery, flesze, wywiady! Taka medialna kariera przepadła! Pozbierała się jednak w te pędy, sama siebie ofunkęła za durnotę i sobie samej w nos się zaśmiała, po czym odebrała telefon. A tam, zamiast porywaczy żądających okupu, sam Pan Mądraliński i nie łamiącym się głosem, a rzeczowym coś do niej prawi. Spodziewała się Matka-kura, że zaraz się dowie, że w żadnym sklepie nie było tego czy tamtego i musiał z buta ganiać po mieście, a tu zong! Pan Mądraliński powiedział tylko: „Trochę się spóźnię, bo mam interwencję i jadę właśnie na komisariat. Potem Ci powiem więcej. Dzwonię abyś się nie martwiła. Muszę kończyć. Pa” i tyle go słyszała. Nawet dzioba nie zdążyła otworzyć. Ale w stan oszołomienia wprawił ją jak nigdy i pogoń myśli za rozumem rozbudził. Tyle tylko, że kierunek pogoni nie szedł już ku porwaniom, zabójstwom, czy takim tam tragediom, a raczej w stronę zapytania: „Komu to dzisiaj Mój Miły krwi napsuje a kogo ocali?”. Nim jednak dowiedziała się kto, co i jak – czasu sporo upłynęło. Nawet zdążyła zapomnieć co chciałam ugotować i przyrządziła co innego. Nawet nie śmiała mieć pretensji, że zakupy nie dotarły na czas. Wiedziała, że interwencje w wydaniu Pana Mądralińskiego są ważne i przynoszą wiele dobrego, nawet jeżeli nie dla wszystkich. Ale i zdawała sobie sprawę z tego, że i czas swój mąż dzisiaj już nie jej poświęci – a sytuacji, w którą się uwikłał.

Dzieci więc zdążyły się pospać, chociaż żądne były informacji, Matka-kura zdążyła zrobić to i tamto i dopiero do dom wrócił Śledczy Mądraliński. Od drzwi zawisła Matka-kura na jego wargach i ni jeść, ni pić nie dała póki sprawozdanie nie zostało zdane. A brzmiało ono następująco:

Wiesz, jak już wracałem ze sklepu, to przechodząc koło domu kultury widziałem, jak jakaś babka szarpała dziecko. Jakaś taka stara raszpla. Szarpała tą dziewczynką i darła się do niej: „Ty durna! Jeszcze raz nie będziesz chciała tam wejść, to za włosy cię tam zaciągnę! Wstydu ci narobię!”. I nie dość że ją szarpała i darła się na nią, to jeszcze ją po głowie trzepnęła. Popatrzyłem się na tę starą wariatkę i na tę płaczącą dziewczynkę mijając je i skręciłem już w naszą ulicę z myślą by wrócić do domu. A że powoli szedłem, bo ślisko było, to i słyszałem jak ta stara wariatka się na tym dziecku wyżywała, bo szły tą samą ulicą. A ta mała tylko płakała i mówiła: „Przepraszam babciu. Przepraszam babciu”. Już miałem skręcać w nasze podwórze, ale przystanąłem i poczekałem, aż mnie miną. I gdy już mnie mijały to nie wytrzymałem i wywaliłem do starej: „Czemu się pani znęca nad wnuczką?”. I gdyby się nie odezwała stara raszpla, to pewnie bym machną ręką i poszedłbym do domu. Ale ta do mnie wyskoczyła: „A co to pana obchodzi? Nie pana dziecko, nie pana sprawa!” i pociągnęła dziewczynkę tak, aż mała prawie że się wywaliła. To ja długo nie myśląc poszedłem za nią. I mówię do niej „Może to nie moje dziecko, ale na pewno moja sprawa. Znęcanie się psychiczne i fizyczne nad dziećmi jest zabronione. I nie ważne czy znęca się obcy czy rodzina”. Stara, nie stając oczywiście, odwróciła się i do mnie: „No i co mi pan zrobi? Zadzwoni pan na policję?”. No i tutaj przegięła. Więc ja długo nie myśląc za telefon i wykręcając numer mówię jej: „Tak właśnie zrobię. I to w tej chwili”. Stara stanęła i patrzy się na mnie jak na wariata. Nawet ta mała przestała płakać – i też się przyglądać zaczęła. Po dwóch sygnałach odebrała dyspozytorka, więc tak z grubsza przedstawiłem jej sytuację i poprosiłem o interwencję. Gdy stara posłyszała, że ja rzeczywiście robię zgłoszenie to ruszyła z buta i to z takim przyśpieszeniem, że hej. Więc ja walę za nią, ciągle rozmawiają z dyspozytorką, która pyta mnie o lokalizację. Więc jej spokojnie tłumaczę, że aktualnie znajdujemy się tu i tu, ale że obiekt zmienia miejsce położenia więc za chwilę może lokalizacja się zmienić, na co dyspozytorka do mnie: „To pan ją zatrzyma”. Myślę sobie – ot następna mądra – i mówię: „A jak to sobie pani wyobraża? Że mam niby złapać kobietę za rękę i trzymać? Czy przypadkiem to pod napaść nie będzie można podciągnąć potem? Albo jakie molestowanie?”. Dyspozytorka niechętnie, ale zgodziła się z moimi słowami i nie rozłączając się ze mną, skontaktowała się z miejskim komisariatem, a potem mnie z nimi, bym im podał aktualne miejsce, w którym znajdowała się nasza trójca. Całe szczęście, raszpla – słysząc całą tę rozmowę zatrzymała się i grzecznie czekała. Może zreflektowała się, że i tak za nią pójdę, nawet jeżeli by poszła do domu. W niecałe dwie minuty i radiowóz podjechał. Zapakowali więc nas do wozu i spisali wstępne zeznania. Ale co najciekawsze, to to co powiedział policjant, a raczej pytanie jakie mi zadał: „To co my teraz mamy zrobić?”. Normalnie ręce mi opadły. „No, jak to co? To wy przyjmujecie zgłoszenie i nie wiecie co macie robić?”. Okazało się, że nie wiedzą. Więc im powiedziałem, że ja chcę złożyć zeznania i niech on, znaczy ten policjant, gdzieś dzwoni i się dowiaduje o procedurę. Zadzwonił w jedno miejsce, potem drugie i powiedział, że musimy jechać na komendę. Oczywiście stara zaczęła się coś tam mętnie tłumaczyć. No, ale było już za późno, bo ta jej wnuczka to jakby nie pierwszy raz już była w takiej sytuacji, zaczęła sama składać zeznania. Aż mnie to zadziwiło. Tak było w tym radiowozie, a potem i na komisariacie. Na wszystkie pytania odpowiadała zupełnie bez stresu. Jak się potem okazało, to była dziewczynka, która była w rodzinie zastępczej, a ta stara raszpla to jej przyszywana babka. Już nie czekałem aż ją przesłuchają. Wróciłem do domu. Upewniłem się tylko, że dziewczynka zostanie do domu odwieziona i że policja sprawdzi co tam w domu się dzieje.

I tak pozostawiwszy sprawy Pan Mądraliński powrócił do domu.

Historia ta miała miejsce jakiś czas temu i nie zna Matka jej finału. Pan Mądraliński jako świadek nie musi być chyba informowany o tym jaki obrót sprawa obrała i czy, a jeżeli tak, to jak się zakończyła. Ale zdaniem Matki nie mogła pozostać bez echa – tym bardziej, że sytuacja opisana dotyczy rodziny zastępczej. Chociaż kto wie, biorąc pod uwagę, że policja nie zna procedur obowiązujących w przypadku takich właśnie interwencji. Matka ma nadzieję, że ten stan niewiedzy nie dotyczy to wszystkich funkcjonariuszy.

I jeszcze jedno. Gdyby każdy w taki sposób, jak Pan Mądraliński, zachowywał się w obliczu krzywdy innych osób, to nie byłoby też cichego przyzwolenia na to, aby sytuacje takie miały miejsce. Nieprawdą jest bowiem, że nie należy się wtrącać w życie innych. Zwłaszcza gdy życiu temu zagraża jakiekolwiek niebezpieczeństwo – chociażby to byłoby tylko psychiczne znęcanie się, którego nie widać, a które tak czy siak w skutkach będzie poważne. Zwłaszcza, gdy dotyczy ono dzieci!

bottom of page