W co się bawić (?)
Matka najchętniej opisuje rzeczywistość najbliższą, czyli wszystko to co związane jest z jej dziećmi i życiem codziennym. Ale zawsze jest tak, że mimo iż myśli krążą tak blisko, to jednak potrafią zabłąkać się dość daleko. Aż do dzieciństwa. I tak jest też tym razem.
Zabawa. Temat przewodni na dzisiaj. Czyli o tym, jak bawią się dzieci dzisiaj, i jak bawiły się kiedyś. Niby różnicy nie ma, bo zabawa, to zabawa – fantazję trzeba uruchomić i działać. Ale znacznie zmieniło się otoczenie tej zabawy, no i akcesoria.
Kiedyś, nie wychodząc z domu, miało się do dyspozycji lalkę lub dwie, jakieś klocki, misia. I tyle. Miał farta ktoś, kto miał rodzinę lub znajomych w szpitalu czy przychodni, to strzykawki i igły wśród akcesoriów do zabawy można było znaleźć. Miało się też takie flakoniki po lekach, chociaż dziwię się, że Rodzicielka pozwalała się nam tym bawić, bo to przecież było po prawdziwych lekach! Wlewał się tam za pomocą strzykawki i igły wodę, a potem ćwiachało się lalkom i miśkom zastrzyki! Niemalże profesjonalnie! Pamięta Matka, że jej jedyny misio aż „kapał” od tych iniekcji! Takie miał zaawansowane leczenie! Ale widocznie poważnie był chory. Ale grunt, że zabawa w szpital lub lekarza była wspaniała! Aż dziw, że człowiek nie został jakim medykiem! Albo może właśnie dlatego nie został.
To samo z zaprzyjaźnionymi osobami ze szkoły. Taki dziennik lekcyjny to dopiero było coś. Wprawdzie nie pamięta Matka kto go przytargał, ale ile było wypełniania, ile stawiania ocen. Wszystkie - dwie lalki na krzyż i misiaki Matki i jej siostry, byli uczniami w naszej szkole. A uczyć się musieli pilnie, bo dwóje za dwóją fundowała mała Matka biedakom! Była, wraz z siostrą, bezwzględna! I tutaj, to akurat dobrze, że ani Matka, ani siostra nie została nauczycielką bo byłaby - i jedna i druga - z grona tych nielubianych. Na pewno! Posiadanie takiego dziennika to był jednak niezły bajer. Było czym zaszpanować!
Mała Matka z siostrami miała też świetną zabawę w pocztę. Marzeniem małej Matki było bycie panią z poczty, co to stemplem napierdzielała w koperty jak kałasznikowem. Kiedyś dostała na jakąś okoliczność taką Małą Pocztę. I kartki tam były, i koperty, i znaczki. I nawet kasa była. Plastikowa, to plastikowa, ale była. Wystarczyło dorobić stempel z kartofla, a pokrywkę po dżemie zaadoptować na gąbkę do pieczątki. W pokrywkę wystarczyło włożyć podkradzionej Rodzicielce waty i zalać tuszem lub rozwodnioną plakatówką. I rąbało się pieczątki jak ta lala. A jak zbrakło pocztówek, kopert czy czego tam, to się wycinało z papieru i też było dobrze.
No, a reszta zależała od fantazji, bo zabawek w domu małej Matki nie było za wiele. Była bieda. Więc trzeba było je sobie „zorganizować”.
A zmysł organizacyjny, całe szczęście miała mała Matka z siostrami, jak się patrzy. Robiła mała Matka z siostrami domki dla lalek w pudełkach po butach i meblowa je meblami z pudełek po syropach. Zabawa była przednia. A jak już się znudził domek w pudełku, lub gdy został już urządzony i umeblowany, a cały bajer właśnie na tym polegał, to zabierała się mała Matka z siostrami do zabawy w domki dla... guzików. Tak, tak! Dla guzików! Nic nie pomyliła Matka. Szczegóły tej zabawy w innym wpisie Matka poczyni.
Tak sobie teraz przypomniała Matka, że bawiła się jeszcze w takie domki na dywanie. Wyciągało się z szafek, półek, pudeł, co tylko mogło stanowić element umeblowania domu lalek, i ustawiało się to tworząc pokoje, kuchnie, przedpokoje, tarasy, ba... a nawet baseny. Człowiek naoglądał się katalogów zagranicznych (chrzestnej małej Matki mąż był „marynarzem” i z tych swoich podróży przywoził takie kolorowe gazety, co to wówczas w naszym kraju były jeszcze nieznane), tak że wiedział, co na czasie i co modne! Takie to były czasy.
Tyle co pamięta Matka w związku z posiadanymi zabawkami. Ale jako, że był to towar deficytowy, a nie zawsze można było wyjść na dwór, to i potrafiła mała Matka z siostrami bawić się i bez zabawek. Super zabawą było udawanie konkursu w San Remo na przykład, w której śpiewało się z podziałem na głosy Puszka Okruszka i Bal Lalek. Albo w Niewolnicę Isaurę lub zakon. Było co robić.
Raz jeden to pojechała mała Matka po całości! Ale nie sama oczywiście, tylko z młodszą siostrą i z Madzią, córką chrzestnej i u niej, a nie u małej Matki w domu.
Uwaga, kto stoi niech siądzie! Urządziła mała Matka z siostrą i koleżanką koncert! A jak! Ale nie byle jaki. Z poczęstunkiem!
Najpierw trzeba było zebrać po wszystkich okolicznych kuchniach, piwnicach i komórkach butelki. Po winie, po wódce, po oranżadzie, po mleku i zatargać to do skupu i po okolicznych sklepach. A skup nie był blisko, a i nie w każdym sklepie chcieli przyjmować bez wymiany, więc kawał drogi był do przelecenia. Ale dzieci lat osiemdziesiątych to twarde sztuki i nie dały się tak łatwo. Udało się zdać wszystko. Tym samym zgromadziła mała Matka z siostrą i koleżanką niezbędne fundusze na katering. Kupiłyśmy coś tam, ale co to nie pamięta Matka.
W międzyczasie trzeba się było przygotowywać! Próby, próby, próby! Cichaczem po domach, w piwnicy, na podwórku, w parku. Gdzie tylko się dało, i tak, by nikt postronny nie podejrzał repertuaru. W każdym razie efektem tych wysiłków był zorganizowany ponad godzinny koncert na którym były i śpiewy, i tańce, i kabaret, i nawet gimnastyka artystyczna! Poziom był wysoki! Ale i aplauz był taki, jakiego nikt nie oczekiwał! Warto było.
Podobny koncert kiedyś w Sylwestra też się odbył. Ale już bez opcji – full wypas, czyli bez poczęstunku. Być może jednak dlatego, że ten sylwestrowy był pierwszy, i nie miała jeszcze mała Matka z siostrą i koleżanką doświadczenia organizacyjnego. Być może. Zacierają się wspomnienia, jak jasny gwint.
W ogóle, to była mała Matka w gronie fajnych dzieciaków. Takich z pomysłem. Tak w domu, jak i na podwórku. Ale na podwórku było łatwiej, bo i większa ilość dzieci była. A jak to się mówi – w kupie siła! I siła ta była ani nie do przebicia, ani nie do zdarcia. Od rana do nocy – z przerwą na szkołę, posiłki i sen. Była mała Matka w gronie dzieci komuny sąsiedzkiej.
Było nas … mała Matka, młodsza i starsza siostra Matki, Madzia, Ziuta i Magda od Pani Irenki – to już pięć. Dwie od Nowakowskich – starsze od nas Bożenka i Elka. Marysia. To już osiem. Grzesiek i drugi Grzesiek. Kuba. To już dwunastka. Mówi Matka o takich dzieciach mniej więcej w podobnej kategorii wiekowej. Ale i młodsi byli, co to zawsze jak ogonki ciągali się i bliżsi i dalsi koledzy i koleżanki z sąsiednich ulic. Czasami do sąsiadki wnuczka z wnukiem przyjeżdżali – z Bydgoszczy chyba, i stryjeczne rodzeństwo matki – ze Szczecina. Zresztą każdy miał jakieś cioteczne rodzeństwo, które jak się już pojawiło na „dzielnicy”, to spokojnie mogło się podłączyć do zabawy. W każdym razie była to spora gromadka.
Mieszkała mała Matka na jednej z bocznych ulic, ale niedaleko centrum miasta. Tak, że wraz całą gromadą kolegów i koleżanek była niemalże światowa, a jednocześnie nieograniczona ówczesną cywilizacją. Matka z siostrami – trzon tej gromady – mieszkała obok parku i przedszkola. A to stwarzało dodatkowe sprzyjające okoliczności przyrody. W parku rozbijało się namioty z koców, kołder, kap i prześcieradeł. Każdy przynosił co miał, i tak dzień za dniem mijał – oczywiście w sezonie letnim. A w namiotach granie w karty, w warcaby czy w chińczyka. Poza namiotem gra w zbijaka, w króla, w gumę (nawet chłopaki grali), zabawa w chowanego i podchody. I nieodzowny trzepak, przy śmierdzącym śmietniku. Ale komu by to przeszkadzało. Nie było dnia, aby się w wisielca nie bawić! Dzień był za krótki, aby się w to wszystko wybawić.
Miło wspomina Matka zorganizowaną razu jednego olimpiadę! A jak! Dyscyplin sportowych było bez liku. I biegi na czas – na przełaj, z przeszkodami, i na długich i na krótkich dystansach. I skoki w dal i wzwyż. I dyscypliny artystyczne – gwizdy, świece, przewroty. Była moc! Wprawdzie mała Matka kontuzjowana olimpiadę skończyła wcześniej od innych, ale nie to żeby sobie co zwichnęła, skręciła, połamała czy pobiła! O nie! Po prostu taki żuczek – kowal bezskrzydły – wlazł małej Matce do ucha. Wylądowała więc mała Matka na pogotowiu i miała kategoryczny zakaz dalszego uczestnictwa w zawodach. A szkoda, bo w biegach była Matka jedną z najlepszych, mimo że najdrobniejszych.
Poza tym, rower w lecie oraz sanki w zimie. Wprawdzie miała mała Matka jeden rower na trzy (współdzieliła go Matka z siostrami), ale cała ulica była nasza. Fartem było też mieszkanie przy skarpie, więc zimową porą jazda była niezła. Jedno z dzieci uczestniczących w zabawie stawało na czaty i dawało znać czy co jedzie ulicą czy nie, bo oczywiście saneczkami na jezdnię wyjeżdżało się jak nic. Kurcze, że też nikt z dorosłych tego nie kontrolował?! Aż sama się za głowę łapie Matka jakim cudem wszystkie dzieci przeżyły bez szwanku?! A do domu to wracało się gdy była już ciemnica na dworze. Czy to w zimie, czy to w lecie.
Wspominała wcześniej Matka, że mieszkała obok przedszkola. Przejście przez siatkę lub pod bramą, gdy już wszyscy sobie poszli, nie było żadnym problemem. A tam huśtawki, zjeżdżalnie, piaskownice! Żyć nie umierać! Ale co, jak co. Na przedszkolu najlepiej bawiło się w chowanego.
Gdy na dworze pogody nie było, to standardem było zaszycie się w domu u któregoś z dzieciaków, i tam zabawy nie było końca. Wiadomo, domki i takie srety-drety. Ale nie tylko! Artystyczna dusza pchała małą Matkę i jej współbratymców ku występom, więc nauki skeczy i scenariuszy różnych bajek nie było końca. Fraza jaką zapamiętała Matka z jakiegoś skeczu, to słowa kawalera do panny: „Jesteś piękna jak kwiat róży, tylko masz łeb za duży”. Tak to było.
A teraz? Teraz dzieci mają wszystko. Oczywiście wszystko na co stać ich rodziców. Ale zabawki są takie, że wyobraźnia nie musi już pracować. Nie musi, co też nie znaczy, że u wszystkich dzieci występuje zanik fantazji i brak weny twórczej. Świat idzie do przodu, a dzieci wraz z nim, i dobrze. Ale takie zabawy, jak były niegdyś są teraz rzadkością.
Cała nadzieja w rodzicach, którzy bawią się z dziećmi i pokazują im to, co powoli się zaciera – zabawy z własnego dzieciństwa. Ale jakie jest gro rodziców, którzy zamiast poświęcić czas dzieciom lub pomyśleć, jak zorganizować im czas, wolą włączyć im kolejną bajkę lub kupić kolejną gierkę na komputer. Oczywiście i bajka i gra też mogą pozytywnie wpływać na rozwój dziecka – nie przeczy Matka. Ale czy pozytywnie wpłyną jeżeli tylko one są wypełnieniem czasu wolnego dzieci?