top of page

Polub nas na FB!

Ostatnio dodane posty

Zimny wychów

Ania miała życie cudowne. Tak przynajmniej wydawało się wszystkim dzieciom z podwórka. Miała najładniejsze ubrania, najfajniejsze zabawki, mieszkała w domu z ogrodem, uczyła się angielskiego. Miała wszystko to, czego pozostałe dzieci nie miały. Jej mama zawsze chodziła tak ładnie ubrana i ślicznie pachniała. Miała wymalowane paznokcie i jeździła własnym samochodem. Tato Ani, jak inni ojcowie, nie był zwykłym pracownikiem na budowie czy kierowcą. Pracował za granicą, chociaż nikt nigdy głośno nie powiedział, co za tą granicą robił. Mimo tego „zwiedzał” zagraniczny świat, jak opowiadała Ania, i z tego zagranicznego świata właśnie przywoził Ani rzeczy, o których wszystkie inne dzieci mogły tylko marzyć. A jak Ani nie przywiózł zabawek, to w zamian Ania dolary dostawała, które z lubością w pobliskim Pewexie wydawała.

Ania była więc obiektem westchnień dzieci, i każde dziecko z podwórka marzyło o tym, aby Ania zaprosiła go do swojego ślicznego domu. A w domu tym wisiały na ścianach drewniane maski i złotem tkane gobeliny, podłogi zdobiły perskie dywany w kwiaty, wszędzie stały egzotyczne jakieś ozdoby. Dzieci odwiedzające Anię po raz pierwszy w swoim życiu miały okazję zobaczyć i spróbować prawdziwego zagranicznego ananasa czy mandarynek, skosztować prawdziwą „amerykańską” czekoladę i zobaczyć lalki Barbie, jakimi bawiły się wówczas „amerykańskie” dzieci. A w łazience mogły powąchać zagranicznych perfum mamy Ania i pachnącego papieru toaletowego.

Ania jednak mimo tych zagranicznych „ekstrawagancji” była dziewczynką zmanierowaną w niewielkim tylko stopniu. Fakt, że posiadanie tego wszystkiego, czego inni nie mieli stawiał Anię o kilka szczebli wyżej niźli pozostałe dzieci i nieco modyfikował jej zachowanie, jednak Ania wolała towarzystwo kolegów i koleżanek z zapyziałego podwórka obok, niż całe te swoje bogactwo oraz swoje własne podwórko – dlatego z łatwością dostosowywała się do przyziemnych przyjemności i w towarzystwie dzieci z podwórka była taka jak one. A przynajmniej starała się. No, może jedynie ubiór ją wyróżniał spośród gromadki dzieci. Nic więcej. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Ale co bystrzejszy obserwator mógłby zauważyć, jak każdorazowo Ania stawała „na baczność”, gdy któryś z rodziców ją zawołał. Albo, jak „sztywniała”, gdy przypadkiem zabrudziła sobie swoje śliczne ubranko. Oczywiście widząc takie zachowanie ktoś mógłby powiedzieć, że grzeczna, posłuszna i rozważna z Ania była dziewczynka, że pociechą dla swoich rodziców i wzorem do naśladowania dla innych była. Bo i z boku patrząc takie wnioski można by wyciągnąć. Jeżeli jednak przypadkowy obserwator zechciałby chociażby na chwilę wgłębić się w uczucia Ani oraz rozważyć skąd takie u niej zachowanie, może domyśliłby się powodów które takie zachowania wywoływały.

Bo tak, między Bogiem a prawdą, czy dziecko które zabrudzi sukienkę czy spodnie aż tak bardzo się tym przejmuje? Czy normalnym jest, aby na pierwsze zawołanie rodziców tak bezgłośnie i bez marudzenia godziło się na przerwanie miłej zabawy? Przypadki to nieliczne.

Zazwyczaj dziecko odwoływane od zabawy nim przystanie na pretensje rodzica najpierw pertraktuje, a przynajmniej pertraktować próbuje. A to, że jeszcze pięć minut. A to, że jeszcze chwilę. A gdy rodzic nic sobie nie robi z rokowań, dziecko nie ustaje w wysiłkach i dalej próbuje swoich sił. A to, że czy w ogóle musi, gdy inni nie muszą. A ostatecznie, że niby dlaczego. I tak przedłużając negocjacje tak czy siak jeszcze kilka minut uszczknie z czasu, którym samodzielnie dysponuje. A rodziców się jakoś udobrucha. Jak zawsze.

A gdy już raz się ubranko zabrudzi, to które dziecko przywiązywałoby do tego aż tak wielką wagę. Brudne, to brudne. Upierze się i tyle. Zresztą skoro jedna plama na ubraniu jest, to co szkodzi że inne się na nim pojawią. Właściwie rodzice są w takiej sytuacji utożsamiani jako wybawiciele z opresji. Przecież to tylko ubranie, które się upierze.

Zupełnie inaczej jak u Ani, dla której nieposłuszeństwo czy zwykłe plamy na ubraniu były jednoznaczne z gniewem rodziców oraz niechybną karą jaką otrzyma. Najmniej bolał wymierzony klaps w tyłek czy policzek, gdy śmiała Ania cokolwiek powiedzieć czy wytłumaczyć. Doskwierał zakaz zabawy ulubionymi zabawkami i niemożność wyjścia na podwórko. Ciężko było uczyć się całymi dniami zadanych tematów „na wyrost” i wkuwać angielskie słówka. Najgorsze było jednak słuchanie, że jest się złą i niewdzięczną córką, dla której rodzice się poświęcają, a której muszą się wstydzić.

Dlatego milcząc wykonywała ich polecenia i starała się sprawić, by rodzice byli z niej zadowoleni. Siedziała więc cichutko w swoim ślicznym pokoiku, ale zamiast się bawić – uczyła się, by dostać dobrą ocenę. Wiedziała, że dobre oceny radują jej rodziców, chociaż jej nigdy tego nie okazywali. Nigdy nie chwalili jej, nigdy nie powiedzieli, że są dumni. Niekiedy tylko, i to przy innych – brali Anię na kolana i głaskali po główce, po tym jak dla gości powiedziała jakiś wierszyk lub na przykład policzyła do stu po angielsku. Całowanie zarezerwowane miała Ania jedynie w czółko i to tylko na dobranoc – tuż przed zgaszeniem światła – bo duże dziewczynki nie śpią przy zapalonym świetle. Ale gdy zdarzyło się Ani coś przeskrobać, natychmiast ją karcono i wymierzano stosunkowo mocne razy rózgą, aby złe zachowanie kojarzyło im się Ani z bólem i aby więcej Ania go nie powtarzała. A aby jej durnoty do głowy nie przychodziły i czasu nie marnowała, zwłaszcza na podwórku z dziećmi, rodzice Ani skutecznie jej wypełniali czas – a to zajęciami z języka, a to grą na pianinie, a to zajęciami z tańca. Wpajali jej, że nauka jest najważniejsza, że ma być zawsze najlepszą uczennicą w klasie i wyróżniać się spośród innych osiągnięciami. Dopiero po jakimś czasie, gdy minął tydzień lub dwa, a Ania posłusznie wykonywała wszystkie polecenia rodziców i miała osiągnięcia w szkole, to znowu mogła wyjść na dwór do dzieci. Ale samo to wyjście to był dla Ani wielki stres, bo tak naprawdę to Ania, mimo iż tak bardzo chciała być taka jak inne dzieci, taka być nie mogła.

Kim w dorosłym życiu została Ania wychowana „na zimno”? Na pewno nie wyrosła na geniusza czy sławną osobę. Ale na pewno w dorosłym życiu miała poważne problemy emocjonalne. Bała się wchodzić w bliższe relacje z ludźmi, zwłaszcza z mężczyznami. Gdy po raz pierwszy zakochała się, to przez rodziców zakończyła ten związek, bo według nich jej partner nie był jej godzien. Potem tak ją przeprojektowali, że wyszło na to, że to wina za rozpad związku pozostawała wyłącznie po stronie tego chłopaka. Przenieśli na jego osobę swoje najgorsze cechy i w tym przekonaniu utwierdzali Anię. Trwało kilka kolejnych lat. W tym czasie rodzice robili „swoje”, nadal pragnąc z Ani zrobić geniusza, jakiego się spodziewali. Dlatego wysłali ją do katolickiej szkoły z internatem, gdzie miała zdać zawaloną maturę, a gdy tego nie zdołała zrobić, to wysłali ją do szkoły zawodowej by chociaż zawód zdobył – a wszystkim wszem rozpowiadali, że Ania na studia zagraniczne wyjechała.

Po „studiach” Ania wróciła do domu. Ale jakaś zmieniona. Nie przewidzieli jej rodzice, że ich „zimny wychów” zapewnił im coś o wiele gorszego niż brak wykształcenia córki. Ania znienawidziła swoich rodziców. I chociaż jej droga do „wolności” była jeszcze dość długa, to w końcu się uwolniła. Przynajmniej spod „skrzydeł” swoich rodziców. Bo to, czy sposób w jaki wychowali rodzice Anię nie wpłynął na to jak wychowuje ona dzisiaj swoje dzieci, Matka nie wie. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że historia się powtarza. W każdym razie - często się powtarza.

bottom of page