top of page

Polub nas na FB!

Ostatnio dodane posty

Gdy cały świat zatrzymuje się w jednej chwili


Jej płacz był jej płaczem. Zwłaszcza, że nie znała jej jeszcze na tyle, by móc ocenić co jest jego przyczyną. Była bezsilna, mimo, że pozornie sprawiała wrażenie mężnie znoszącej te ataki spazmów, prężeń i wygibasów. Przytulała swoje maleństwo do piersi, mając nadzieję, że jej bliskość da mu ukojenie. Przez godziny całe, wydreptała już ścieżkę na dywanie, nosząc ją na rękach. Samej chciało się jej płakać, ale zdawała sobie sprawę, że jej płacz niczemu nie pomoże, a może jeszcze zaszkodzić. Przecież dzieci jakoś tak instynktownie wyczuwają samopoczucie dorosłych.

Pierwsze trzy tygodnie, gdy mała jeszcze Kurka-podlotka, zjawiła się w domu były czasem cudownym. Maluszek spał i spał. A gdy nie spał, to jadł. A potem znowu spał. Można było małej Kurce na śnie zmienić pieluchę. Czasami Matka-kura miała ochotę ją uszczypnąć, aby chociaż trochę się ożywiła i nawiązała z nią jakiś kontakt. Nie śmiała jednak. Więc leżała tylko obok i przyglądała się tej małej istocie, która przewróciła kurzy świat do góry nogami. i było jej cudownie.

Trzy tygodnie później pierwszy płacz Kurki był bardzo emocjonujący. Bo pierwszy. Teoretycznie miał się skończyć po wykąpaniu, nakarmieniu i utuleniu. Nic jednak takiego nie nastąpiło. Matka-kura miała wrażenie, że jej mała Kurka ciągle jest głodna, i że to jej wina. Że ma zły pokarm. Podtykała jej raz po raz pierś pod nos, a Kurka łapczywie ją łapała i ssała. Ssała jednak krótko, a potem wypluwała i płakała, prężąc się przy tym i czyniąc jakieś dotąd nie znane Matce akrobacje.

Postawiła Matka w szeregu całą rodzinę, obarczając ich odpowiedzialnością, i wyznaczając zadania. Ma być cisza, spokój, Matki i dziecka nie można denerwować. Zrobić Matce mus dobrego jedzenia, a dla dziecka skoczyć do apteki po pokarm zastępczy. Wprawdzie nie było to zgodne z filozofią Matki, która za cel postawiła sobie karmienie naturalne, ale poczucie winy, jakie miała z powodu urojonego głodu Kurki, filozofię ową obróciło w gruzy. Raz dwa miał być pokarm, bo Matka tak kazała.

Oczywiście pokarm raz dwa się znalazł, i butelki wyparzone, i smoczki, mała Kurka nie uspokajała się jednak. Nie chciała jednak słuchać niczyich rad, bo sama przecież wiedziała najlepiej. Toż chyba była matką od trzech tygodni, to wie, czego potrzeba jej dziecku! Gdy jednak płacz trwał dzień kolejny i drugi, to – nie chcąc tracić własnej twarzy – zakomenderowała, że mus wizytę u lekarza zamówić. Nie ważne, że noc! Toż chyba jacyś lekarze prywatnie przyjmują!

Przyjęła Matkę-kurę i małą Kurkę, oraz wynuranego ze wszech miar młodego ojca, bardzo spokojna starsza pani doktor. Pomacała Kurkę po brzuszku, osłuchała i, bez zbędnych komentarzy typu: „to państwo nie wiedzieli”, wytłumaczyła, że dziecko ma najzwyklejszą w świecie kolkę jelitową. Że to się u niemowlaków przytrafia dość często i że można temu i zapobiegać, i przeciwdziałać. Żadnych ofukiwań na niedoświadczoną Matkę, żadnego moralizowania. Ciepło i spokój, i poczucie, że nie jest to wina Matki. Zapisała receptę na kropelki, wytłumaczyła jak podawać i co robić, by kolkom zapobiegać i odesłała do domu.

Uświadomiona Matka-kura, że układ pokarmowy jej Kurki po prostu się rozwija, uspokoiła się i wyciszyła. Wiedziała bowiem, że czasie ataku kolki tkanka mięśniowa otaczająca przewód pokarmowy lub układ moczowo-płciowy zaczyna się spazmatycznie kurczyć. I że takie ataki najczęściej pojawiają się pod koniec trzeciego tygodnia, mniej więcej o tej samej porze i na ogół późnym popołudniem. U maleńkiej Kurki wprawdzie trwało to i częściej i dłużej, ale i spokojniej. Plusem miało być to, że miały kolki minąć tak samo nagle, jak się pojawiły, czyli około trzeciego miesiąca, gdy organizm Kurki będzie już radził sobie ze spazmami. Niestety, u Kurki trwało to do połowy roku. I nie był to czas łatwy.

Zwłaszcza pierwsze dni, gdy jednak Kurka nadal miotała się i prężyła, a podawany jej preparat zdawał się nic nie pomagać. Co więcej, bardziej zaszkodzić mógł, i gdyby nie – sama Matka-kura nie wie – może intuicja, może łut szczęścia, to tylko by szkód narobił.

Zgodnie z instrukcją, jaką otrzymała Matka od pani doktor, wykupiony został syropek mający przynosić Kurce ulgę. Zgodnie z nią należało podać [podać!] niemowlakowi łyżeczką. Do dnia dzisiejszego Matka-kura puka się w ten swój kurzy łeb i zastanawia się, gdzie jej logika i jakaś życiowa mądrość. Dlaczego tak zawierzyła temu, co jej powiedziano, i co sobie przeczytała. Odmierzyła zatem maleńką deserową łyżeczkę syropu i podała Kurce nie spodziewając się, że mogła tym samym raz na zawsze pozbawić życia swojego własnego dziecka. Syrop nie dość, że gęsty, to i kwaśny jak jasna cholera, utkną trzytygodniowej Kurce w przełyku, a ta nie potrafiąc sobie z tym jeszcze poradzić po prostu zaczęła się dusić, sinieć i więdnąć w jednym momencie.

Sama Matka-kura nie wie, jak tego dokonała, ale nie wiedząc nawet, że czyni dobrze, z zimną krwią wywróciła maleńką Kurkę do góry nogami i wyklepała to co zalegało w przełyku. Gdy usłyszała płacz Kurki, dopiero wówczas opadła z sił. Nie na tyle jednak, aby nie zacząć płakać równie donośnie, jak jej córka. Ostatkiem sił jednak, między jednym szlochem, a drugim, rzuciła do pierwszej lepszej osoby, która się pod rękę podwinęła, aby dzwoniła na pogotowie. Sama zresztą nie pamięta, czy ktoś dzwonił po to pogotowie, czy ona. Czarna plama. Wie tylko, że po siedmiu minutach siedziała już w karetce i na sygnale zasuwała do szpitala.

Cała ta historia skończyła się dość szczęśliwie. Dość, bo niezupełnie. Zosia przeszła jedno podduszenie przy porodzie, więc to kolejne niewątpliwie przyczyniło się do tego, co było potem. Zaburzenia neurologiczne w kierunku dziecięcego porażenia mózgowego i wiotkość osiowa, odezwały się niebawem. (http://czas-z-rodzina.blog.onet.pl/2013/10/19/raczka-raczke-myje/) Tymczasem jednak stan maleńkiej Kurki był stabilny, chociaż rozdygotanie Matki-kury trwa do dzisiaj. Nie zapomina się takich przeżyć. Za to wyostrza się świadomość tego, że tak niewiele wiemy na temat tego, jak udzielić pierwszej pomocy, chociażby właśnie takiemu maluszkowi, jakim była mała Kurka-podlotka. Właściwie to przecież, jako rodzice codziennie narażeni jesteśmy, a raczej nasze dzieci narażone są na zachłyśnięcia. Czy wiemy, jak mamy się w takiej sytuacji zachować? A przecież to bardzo niebezpieczne sytuacje, które wymagają natychmiastowej interwencji.

Co robić, jak się zachować w przypadku zachłyśnięcia się dziecka?

Po pierwsze. Za nic w świecie nie można nam, dorosłym, panikować! Wie Matka, że trudno zachować spokój, gdy nasze dziecko się krztusi i dławi, ale ta nasza panika może tylko pogorszyć sytuację. W takiej sytuacji liczy się szybkość, sprawność i zdecydowanie w działaniu. Z doświadczenia wie jedna Matka-kura, że górę bierze intuicja. Pod warunkiem jednak, że emocje nie wezmą góry nad racjonalnym postępowaniem.

To determinuje następny krok, czyli działanie. Bo tak naprawdę, to najistotniejsze jest, aby udrożnić dziecku drogi oddechowe. I nie ważne, czy powodem jego zatkania jest płyn, czy przedmiot, to należy go jak najszybciej usunąć z przełyku. Jeżeli dziecko zakrztusiło się przedmiotem i ma lekkie objawy zadławienia, próbuje samo wykrztusić zabawkę, można spróbować ją wyciągnąć, o ile jest widoczna. Jeśli zaś nie widać przedmiotu, nie można pod żadnym względem próbować wkładać rąk do buzi dziecka, bowiem można go przesunąć głębiej, a tym samym zaszkodzić dziecku jeszcze bardziej, zamiast pomóc.

Za to można zrobić coś innego. Należy przełożyć dziecko przez rękę, przez przedramię, tak by jego twarz skierowana była w dół, podtrzymując tym samym dłonią klatkę piersiową dziecka. Następnie drugą dłonią, jej nasadą, poklepywać dziecko – nie za mocno, ale za to zdecydowanie – między łopatkami.

W przypadku płynnych substancji powinno to pomóc. Gorzej, gdy jest to coś stałego. Jakiś przedmiot, cukierek, czy guma.

Oczywiście w międzyczasie należy poprosić kogoś, kto jest w pobliżu, by zawiadomił pogotowie. Zwłaszcza, gdy dziecko zaczyna sinieć na twarzy, z jego ust dobiega świst i traci przytomność. Gdy tych objawów nie ma, też zresztą warto zawiadomić pogotowie, by ocenił ktoś fachowym okiem stan dziecka.

W oczekiwaniu na pomoc nie możemy jednak być bezradni! Zwłaszcza, gdy nasze dziecko utraci przytomność podczas poklepywania. Należy wówczas odwrócić je twarzą do siebie, głowa musi znajdować się niżej niż pupa, i zacząć regularną reanimację.

Wierzy Matka-kura, że instynkt macierzyński jest pomocny w takich sytuacjach, żałuje jednak, że nigdy, przed wypadkiem opisanym z Kurką, nie przyłożyła się do szkoleń z pierwszej pomocy. Niestety. Teraz jest o wiele mądrzejsza. Ma przynajmniej taką nadzieję!

bottom of page