top of page

Poezja, nie kluski

według babcinej receptury

Polub nas na FB!

Letnie poranki u dziadków zawsze rozpoczynały się tak samo. Ze snu w bezczelny sposób wyrywało małą Matkę natrętne bzykanie muchy. Jakby nie chować głowy pod kołdrę czy poduszkę, by chociaż chwilę jeszcze w sen zapaść, tak ona zawsze znalazła sposób, aby podlecieć do ucha i bzykać dalej. Zastanawiające, że nigdy nie pomyślała Matka, co to ta mucha jej chciała do ucha nabrzęczeć. Może to w jej muszej mowie była najnormalniejsza pobudka. Bzyczała więc zapewne: Wstawać! Wstawać! Wstawać! Może była na etacie zegarynki? Podejrzenie to jest słuszne, bo pora, o której swe popisy dawała zawsze bliska była siódmej rano.

W wakacje! Siódma rano! Toż to bestialstwo było najnormalniejsze. Siódma rano w wakacje, to pora o której się śpi w najlepsze. Nie ma co się dziwić że w małą Matkę wstępował demon i barbarzyńca. Gotowy do walki wręcz z natrętną muchą. Ale gdy się chciało ją odgonić, tudzież w ogóle zlikwidować, wywalić za drzwi i oddać się Morfeuszowi we władanie, to tak sprytnie się chowała, że znaleźć jej nie było można. Do tego bardzo była szybka. Nijak nie można było jej czy to gazetą, czy to z placka załatwić. Co najwyżej sam sobie człowiek z placka dał w twarz czy w ucho. Nic dziwnego, że chciał nie chciał wstawał. Zwłaszcza, gdy sam siebie postawił do pionu dając sobie prosto w łeb. A jak już wstał, to nie było co leżeć. Towarzystwo muchy nie należało do najprzyjemniejszych. Wstawało się i się szło tam, gdzie słychać było brzęk talerzy, trzaski radia i zapachy przygotowywanych przez babcię dań na dany dzień.

A babcia to jakaś dziwna zawsze była. Gdy się człowiek kładł, to jeszcze nie spała, a jak wstawał to już nie spała. Jakby zupełnie sen jej nie dotyczył. Wróżka, czarodziejka, albo po prostu czarownica z tej babci była, a i zapewne jest. A dowodem tego był fakt, że o siódmej rano – o siódmej rano! - gotowe miała wszystko, co na dany dzień gotowe mieć musiała. I nie wie Matka do dnia dzisiejszego, czy rzeczywiście babcia to wszystko robiła własnoręcznie, czy może jakąś magię stosowała do tej roboty – fakt faktem, że już rano można było swobodnie jeść obiad.

A najbardziej lubiła Matka gdy babcia ciasta nagniotła i klusek takich swojskich nacięła. Jakiż to był rarytas z tymi świeżymi kluseczkami, jeszcze ciepłymi, truskawek ze śmietaną i cukrem zjeść. A w porze obiadowej dodać tych klusek do rosołu. A na kolację odsmażyć je na masełku i tak po prostu spałaszować. Poezja nie kluski to były!

Ile się Matka nagniotła potem ciasta, ile klusek nacięła, by swoim Cipciakom magią kluskową zaimponować, nim znalazła odpowiedni przepis na takie babcine kluski własnej roboty. Ile tego wszystkiego w śmieci poszło -a bo to za twarde, a bo to za rozlazłe, a bo to zupełnie nie do zjedzenia! I jakie było jej zdziwienie, gdy w końcu odkryła, że magia tych klusek nie tyle w mące, nie tyle w sposobie gniecenia, co w wodzie się kryje. Wierzcie Matce – zdziwiona była bardzo! I tajemnicy tej nie zamierza Matka zabierać do grobu. O nie! Zdradzi wam i to w tej chwili! Cała tajemnica w smacznych kluskach swojskiej roboty tkwi w tym, że mu dodać wody gorącej, nie zimnej.

Znając tę tajemnicę Matka często sama gniecie i tnie kluski dla swoich Cipciaków. Co więcej wpaja tę tajemną naukę swoim Cipciakom, by mogły ją przekazać – gdy przyjdzie na to pora – swoim Cipciakom.

Zatem uwaga! Tajemnicze składniki klusek swojskich Matka podaje:

  • 2 szklanki mÄ…ki pszennej (typ 500),

  • 1 jajko,

  • ½ szklanki gorÄ…cej wody.

Trzeba pamiętać, aby mąkę przesiać, a po dodaniu wody wyrabiać ciasto z życiem, tak by się scaliło nim woda wystygnie.

Ot i cała filozofia. Ciasto wystarczy teraz rozwałkować, zwinąć w rulon, pociąć w paseczki i gotować we wrzącej osolonej wodzie.

Smacznego!

bottom of page